Wednesday, November 29, 2023

Obietnica

Obietnica

Przychodzą lata w chwale
Odchodzą w niesławie
Nowy Rok zrodzony
Nos zadziera w górę
Potem zawstydzony
Za sylwestra murem
Umiera zdumiony
Skończony
Przestałem już sam sobie
Składać przyżeczenia
Wierzyć słodkim kłamstwom
Szeptanym do ucha
Wreszcie coś osiągnę!
Życie swe naprawię!
Ktoś słucha?
Najzajadlejsze bitwy
Toczę w swojej głowie
Wybijam myślom zęby
I marzeń ciosam zręby
Więc nie przyrzekam sobie
Przyniosę Tobie!

Termometry

Termometry

Termometry wierzą w zero
Ja nie wierzę termometrom
Ufam tylko ciepłym kurtkom
I na grzbiecie ciepłym swetrom

Zimne wiatry niechaj zwieją
Gdzieś za góry, hen za lasy
Ciepłej bryzy wyczekuję
Powrotu letniego czasu

Długich dni i krótkich nocy
Wypatrują głodne oczy
Maj dziewczyny porozbiera
A pan Celsjusz niech mi skoczy

Tuesday, November 28, 2023

Pocałunek Dla Nocy

Pocałunek Dla Nocy
Śnieżna spadła lawina w spokojnej dolinie
Świat zamarzł i zamarł czas powoli płynie
Zęby kry ostre na mroźnej śpią wodzie
Jak blady syn światła księżyc niemy wschodzi
Po strumieniu blasku srebrzystym surowym
Brodzi czasem chmury baranek zbłąkany
Z gwiazd co na Początku zrodzone przez słowo
Szron łykają czarne nocy pelikany
Poloneza równo kroczą gwiazdozbiory
Znak zodiaku w klapę przypina planeta
Dziecko cicho ziewa, oddech metafory
Noc się lubi stroić jak młoda kobieta
Ziemia zapomniała linii południka
Biała czapa lodu na Północne Koło
Poprzez Zwrotnik Raka kłoni swoje czoło
Przez fale eteru surfuje muzyka
Z południa na północ gdzie wichry słoneczne
Zorzy napinają kolorowe struny
Kaskadami cząstek brzdąkają jazzowo
Ponad linią lasu płoną zjawiskowo
Jak świetliste szale, jak całuny z łuny
Siłą magnetyczną na łuku plazmowym
Słońce w pusty kosmos wyrzuca przemowy
Pozbawieni zmartwień w zimnej spali ziemi
Nowe troski piszą na kartce dzień nowy
Ludzie przecierają zaspawane oczy
Lodowym całusem świt budzi zimowy
Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Demonologia

Demonologia

Niektóre dziewczyny są na baterie
Wyjmujesz klapkę, otwierasz, wkładasz
A potem program się uruchamia
I jak króliczek cybernetyczny
Ona ciągle mówi, nawija, gada
O biada!

Istnieją panny, samochód sportowy
Do pełna lejesz mocnooktanową 
Wbijasz bieg, wyjeżdżasz na ulicę
Wiatr jej owiewa lubieżnie ciało
Pęd jej podnosi czasem spódnicę
Od pisku opon szyby pozbijało 
Znów mało!

Bywają czasem laski rękawiczki
Dłoń muszą w sobie mieć co porusza
Bez obcej ręki, pączki bez nadzienia
Im napęd cudzy służy za myślenie
Oczu z guzików puste spojrzenia
Przed lustrem trenują słodkie minki
Jak pacynki!

Rodzą się lekkie jak puch panienki
Lekko zrzucają zwiewne sukienki
Rzadko pomyślą o czymś trudnym
Naczynia w zlewie zostawią brudne
W byle przeciągu taka gdzieś odleci
Dmuchawce, śmieci!

Niektóre sokiem gęstym, malinowym
Słodko uderzają wprost do głowy
Z wódką się dobrze je miksuje
Tabasco sosem ostrym dekoruje
Takie spacerują wolno przez śnienia
Łyk zapomnienia!

Czasem przyjdzie zimą ufna łania
Sam diabeł swata takie spotkania
Smukła i zwiewna, zimna, delikatna
Jej czarne oczy, zasysacz światła
Wielkie, ogromne, droga zatracenia
Nie ma sumienia!

Kibić ma wiotką, nogi zgrabne, długie
Przesąd, że polować lubi w klubie
Taka na spędach bywa rzadko
Ona zna wiersze, mowę ma gładką
Portfel sarny z piekła nie interesuje
Ta kolekcjonuje!

Spotkać czasem można zajebistą pannę
Korki nowe wkręci i przepcha wannę
Ubrań nie lubi, woli je zdejmować
Szybko przechodzi w czyny, od słowa
Wbiła w Skyrima wszystkie levele
Przeczytała książek w życiu wiele
Zawsze wesele!

Potrafi zgrywać małą dziewczynkę
Bo wie, że kochasz jej słodką minkę
Na randkach bywa z twym komputerem
Intencje do niej trzeba mieć szczere
Ty jesteś żaglem ona twoim sterem
Umie dzielić zerem!

Z taką zamieszkać na wyspie bezludnej
A i tak życie by nie było nudne
Oglądać razem jak słońce wschodzi
Ostre awantury, by się ostro godzić
To są dziewczyny, stalowe sprężyny
Do samego nieba prosto trampoliny
Ty pociąg, ona szyny!

Bajera

Bajera Oto bajera, weszła całkiem spoko Zawsze zamiary celuj wysoko Kiedy zaboli śmiej się szeroko Co by nie było, mów że jest miło Jak karty słabe, połknij tą żabę Popij kielichem zmrożonej wódki Niechaj utopi się ta cholera Niech inni grają twoje nutki Ktokolwiek szydzi, kto poniewiera Albo blefując wygra w pokera Niechaj z podłogi własne zęby zbiera Lub knajpę tobą, on niech powyciera
A panny wkładaj, jak rękawiczki I zakonnice, dziwki, księżniczki Owiń kłamstwa siwym dymu szalem Pochwal smak gówna, że wspaniały Siłę daje wielką tylko desperacja Gdy zaliczona już każda stacja Jeśli pod ciężką belką padałeś Miłości, plany wszystkie złamałeś Najlepszy blef jest zawsze wtedy Zamiast pieniędzy, szukaj biedy A kiedy krupier rozdaje blotki Jeśli masz w ręku karty lewe Usta swe wykrzyw, ból jest słodki Żadne twej liny nie chce drzewo Podobno cynizm jest jak zbroja Dawno już zardzewiała moja To nie są rady żart to jedynie Bilet sprzedadzą w każdym kinie A rękawiczki czasem w tramwaju Samotne, ludzie pozostawiają

Monday, November 27, 2023

Prefabrykat II

Prefabrykat II

Martwą różę lubiłaś wsuwać
W układane, tlenione włosy
Malowałaś wszystkie piegi
W szpilkach trenowałaś biegi
Rzęsy czeniłaś, palić lubiłaś
Zadzierałaś wysoko nosa
Oczy wielkie podkreślałaś
Ciuchy z lumpeksu nosiłaś
Serca jak drzazgi łamałaś
Dziubek na zdjęciach robiłaś
Uwięziona w srebrnych lustrach
Szminkowałaś swoje usta
House wrzucony na słuchawkach
Twoja w parku każda ławka
Trzy profile na Tinderze
W dzień lubiłaś w łóżku leżeć
Te ziewnięcia przeciągane
A pośladki trenowane
Te paznokcie malowane
Co akrylem podklejane
Prawy ust skrzywiony kącik
Wcięcie w pasie było wcięte
Czasem z kąta zwisał joincik
Niby bez refleksji zwierzę
I te zdjęcia na Tinderze
Byłaś własną metaforą
Wierszem, który sam się pisał
Kradłaś styl i kopiowałaś
Niby kalka, niby klisza
Copywrite'y w dupie miałaś
Trenowałaś modne sporty
Typu clubbing i wciąganie
Piłaś zawsze tylko czystą
Bez popity polewanie
Syfu każdego łykanie
Magnetyczne przyciaganie
Tanie chwyty były tanie
Został tylko cień na ścianie
I wzruszenia w gardle tanie

Ideał

Ideał

Był czas, że ideały
Na piedestałach stały
Tłumy je podziwiały
A każdy czuł się mały

Były też kiedyś rzeczy
Które nie miały ceny
Jak wiara, miłość, śmierć
Przyjaźń i wierność ziemi

Łamanie z ludźmi chlebem
Obraz, rzeźba, muzyka
Dzielenie zachwytem niebem
Spokojnych dni liryka

Co było, tego nie ma
Gdzie płyną dawne rzeki?
Ideał zszedł z pomnika
I sięgnął... hipoteki

Sunday, November 26, 2023

Repeat, On And On, The Beat!

Repeat, On And On, The Beat!

Dive deep into a silky, dark cloud
Finally quiet, I found peace. Oh!
First, pay the bill, then take my pill
Pain is gone, feel nothing at all
I don’t need love, forgot to eat
Have fallen, and still fading slowly
No longer look, no search for it
I am so cold, so dead I am
Repeat, on and on, the beat!

Granat!

Granat!

Mężczyzna zaczepny wojskowy granat
Wyciągasz zawleczkę, puszczasz łyżeczkę
Zęby gotów wybijać, gotów kości łamać
Każdy chłopiec jest jak powietrze
Wymienisz na oddech, wymienisz na życie
Te lepsze
Mężczyzna płynny również, cieknąca woda
Gdy kapie Ci z kranu, jak zwykle co rano
Szkoda
Bo każdy facet, zabłąkany szczeniaczek
Przygarnąć i karmić, utulić, pogłaskać
Dać loda
Ty znowu dla mnie osełką dla noża
Stal ścierasz, opiłki snów zbierasz
Ja kroję zboża


Kleję się do Ciebie na palcu plastrem
Starannie, mozolnie, głęboko/kiedyś wyrytym
Bazgrołem na ławce

Stop!

Stop!

Chciałbym zatrzymać coś na własność
Czy ciało sprawne, czy myśl jasną
Miłość do Ciebie, miłość do siebie
Szlaki jaskółek na wiosennym niebie
Gwiazdy jesienne, księżyc, gwiazdozbiory
Słowa tajemne lub senne zmory
Śnieg co stopniały, brudne kałuże
Czy zasuszone w zeszycie róże
Które chowałaś, bo się ich wstydziłaś
Ciebie przede wszystkim, byś się nie zgubiła

Dzieci Śmieci

Dzieci Śmieci


Są niekochane dzieci

Te bez wartości śmieci

Zmieszane


W kontenerze je w worku

Czarnym znajdziesz z plastiku 

Oddane


Jak meble połamane

Ubrania nie wyprane 

Łatane


Ptaki nie dokarmiane

To puszki pozgniatane

Kopane


Idą przez kręte drogi

Kamienie ranią nogi

Ubogich


Może choć Pan przytuli

Gdy sznura szal otuli

Przez szyje


Stanisław Miłkowski

Warszawa 17.03.2024

Saturday, November 25, 2023

Prefabrykat

Prefabrykat

Martwą różę lubiłaś wsuwać
W układane tlenione włosy
Malowałaś wszystkie piegi
Trenowałaś w szpilkach biegi
Brwi czeniłaś palić lubiłaś
Zadzierałaś wysoko nosa
Oczy ogromne podkreślałaś
Ciuchy w lumpeksie kupowałaś
Serca jakby drzazgi łamałaś
Dziubek na zdjęciach układałaś
Uwięziona w srebrnych lustrach
Szminkowałaś czerwono usta
House zarzucony na słuchawkach
Twoja na skwerku każda ławka
Lewe profile na Tinderze
Cały dzień chciałaś w łóżku leżeć
Niby bezrefleksyjne zwierzę
Wjechał już Hoffman na rowerze
I Twe ziewnięcia przeciągane
I Twe pośladki trenowane
A Twe paznokcie malowane
Były akrylem podklejane
Prawy ust wykrzywiony kącik
Wcięcie zaś talii było wcięte
Czasem z kącika zwisał joincik
Siwy dym wciąż mi zmysły mącił
Tysięcy zdjęć na Instagramie
Bym nie pokazał mojej mamie
Byłaś swą własną metaforą
Czy wierszem który sam się pisał
Kradłaś czyjś styl i kopiowałaś
Niczym kalka lub niczym klisza
Prawa autorskie w dupie miałaś
A trenowałaś modne sporty
Typu clubbing albo wciąganie
Latem nosiłaś krótkie szorty
W miłość kanapy połamanie
Lub alkoholu nabywanie
Krzyk nocnej ciszy przerywanie
A tanie chwyty były tanie
I piłaś zawsze tylko czystą
Zimną nie drinków miksowanie
Bzdur niby kaczka połykanie
To magnetyczne przyciąganie
Został mi tylko cień na ścianie
Czasem wzruszenia w gardle tanie

Ostro mi przeorałaś banię

Friday, November 24, 2023

Królowa Śniegu

Królowa Śniegu

Szary dzień, szary zmrok, zimne białe noce
Szarą stal, zimny wiatr, bladym okrył kocem
Biały szron, biała szadź, malowane okna
Biały wiersz, czarny ptak, lewy but wciąż moknie
Skrzy się lód, zimny świt i zimne spojrzenia
Mroźny wiatr z nieba spadł, przymarzły marzenia
Bladą twarz w mroźny czas w zmarzłe chwytam dłonie
Sinych warg, siwy ślad, kontakt w telefonie
Niby duch, biały puch w dół na ziemię leci
Sypią piach, brudną sól, lepią śnieżki dzieci
Zimny Bóg, zadął w róg, dachy przemalował
Twarda łza, okruch szkła i skrzypiące słowa
Obłok mgły z Twoich ust, uleciał wysoko
By nas nie podglądać, księżyc przymknął oko
Welon snów, przeciął nów, w drzewach marzną soki
Chłodny rym, biały dym i komin wysoki
W śniegu skrzypią nasze niespokojne kroki
Gwiezdny koc w długą noc, miasto opatulił 
Na ulice wyszła zima w bielutkiej koszuli
Pośród gwiazd, zamarzł czas, cicho opadł w srebrny las

Kryminalne Tango II

 Kryminalne Tango II


Brudna dłoń odciśnięta
Na jasnym chlebie
Próbowałem go łamać
Chciałem się nim podzielić
Połamałem zaś siebie
Odcisk palca, dowody
Światło mruga niebieskie
Żółty odblask maluje
Szarą stal karoserii
Nowe auta, stare kody
Już parkują służbowe
Pośród trzasków szczekaczki
Pośród śmieci na tyłach
Choć podwórko przywykło
Dziś afera się zrobiła
Ty wychodzisz w kajdankach
Stygnie krew w moich żyłach
I stłuczone szkło w oknie
Zerkasz szybko, mówisz cicho
Niech przykryją go kocem
Niech na deszczu nie moknie
Ja bym go nie skrzywdziła

Kryminalne Tango

Kryminalne Tango
Brudna dłoń odciśnięta
Na czerstwym chlebie
Próbowałem go łamać
Chciałem się nim podzielić
Ciebie chciałem utulić
Połamałem dziś siebie
Krwawa smuga na ścianie
Odcisk palca, dowody
Światło mruga niebieskie
Okien odblask maluje
Szarą stal karoserii
Płyną zgłoszenia kody
Już parkują służbowe
Samochody zmoknięte
Suche trzaski szczekaczki
Pod kanciapą sprzątaczki
Pośród śmieci na tyłach
Choć podwórko przywykło
Przerażone sąsiadki
Bite żony i matki
Dziś się draka zrobiła
Ty wychodzisz w kajdankach
Biegnie plotka po klatkach
Stygnie krew w martwych żyłach
Rozrzucone w bok ręce
Chodnik głaszczą surowy
Dziesięć pięter do góry
Brudne płaczą już chmury
I stłuczone szkło w oknie
Zerkasz szybko i szepczesz
Niech przykryją go kocem
Niech na deszczu nie moknie
Ja bym go nie skrzywdziła

Dajcie Nam Farby II

Dajcie Nam Farby


Pamiętam kiedyś odblask księżyca

Bywało, barwi dwa policzki blade

Srebrzysty puder na Twojej twarzy

Lepiej bym sobie Ciebie nie przyśnił 

Dwie gwiazdy źrenic, włosów diadem 

Promień Miesiąca kąpie miast ulice

Płyną platyną, wartką rzeką srebrną

Ja Twej orbity też byłem księżycem

Gdzie dziś się potoczę wszystko mi jedno


Barwiło dawniej księżyca światło
Dziś nie przynosi już kolorów
Kto z astronomii egzamin zdał
To jednak nie ma wcale wyboru
A tylko ścisłe, twarde obliczenia

Odpowie zimna mi matematyka

Jak się porusza Luna a jak Ziemia


Na metalowych modułu stopach
I łapach koguta Twardowskiego
Człowiek tam wszakże kiedyś lądował
Wyniósł wysoko swe prywatne ego
Gdzie nad horyzontem wschodzi Ziemia
Planeta barw błękitnych zupełnie też z nie ma

  

Friday, November 17, 2023

Zwierciadło

Zwierciadło

Banał, że oczy duszy zwierciadłem
Pod twym spojrzeniem ze strachu bladłem
Źrenica czarnym ogniem paliła
Ciężka powieka do snu tuliła
Z ręki Twej, Pani z ufnością jadłem

Wiercić umiałaś gniewnym wejrzeniem
Kłamstwa czytałaś jednym zmrużeniem
Nigdy nie chciałem, żebyś płakała
Czasem życzyłem byś umierała
Spełnionym moim byłaś marzeniem

Miłość bywała wyścigiem zbrojeń
Miałem okiełznać drżące sny Twoje
Kochać Cię rozpoznaniem bojem
Morzyłaś głodem, nużyłaś znojem
W ramiona zamknąć chciałaś urojeń

Ty lufą byłaś a ja nabojem
Henną czerniłaś jasne brwi swoje
Ja oddychałem Twymi wdechami
Gdy masło miałaś za tęczówkami
Wojna zatrzęsła moim pokojem
 
Gdy prześcieradło darłaś palcami
I zez pod rękę szedł z okrzykami
Pijany byłem puklami włosów
Potem co kapał Ci z czubka nosa
A potem wstałaś i wyszłaś drzwiami

Samolubne

To samolubne, znikać wcześniej
Kochankę swoją zostawiać samą
Samotną w łóżku porzucać we śnie
Albo na randkę iść z zimną damą
W sosnowe łoże do czarnej ziemi



Z Poetą Wiersze Pisze Jesień

Z Poetą Wiersze Pisze Jesień

Z poetą wiersze pisze jesień
Z gałęzi listek na wietrze rwie się
Puste butelki, pusta kieszeń
Szlugi zamokłe i zapalniczka
Łza deszczu spływa w dół po policzku
Po mrocznych gania echo uliczkach
Dziewczyna marznie na przystanku
Mgła las przytula o poranku
Pod kapeluszem zasnęły grzyby
W stawach Wigilii czekają ryby
Chusteczka zbiera z nosów smarki
Tęsknią za letnim czasem zegarki
Grają kolędy już w marketach
Z jesienią wiersze pisze poeta

Wednesday, November 15, 2023

Dmuchawce, Latawce, Wiatr

Dmuchawce, Latawce, Wiatr


Wzleciał dmuchawiec poznać świat

Pożegnał białą miękką kulkę

Niedawno tulił żółty kwiat

Potem go ciepły porwał wiatr

Marzenia tylko dla dorosłych

I niespokojne stada myśli

W daleką drogę go poniosły

Gniazdo porzucił blady ptak

Samotna tęskni już łodyga

Chociaż on płacze za domem też

I boli jakby w serce kłuł jeż

Od drogi już się nie wymiga

W kieszeniach mokre sny on miał

Gdy skoczył, życiem własnym grał

Umkął chodnikom z szarych skał

Zielona skusiła go później łąka

Na niej czerwona zaś biedronka

Złotym promieniom kłania się słonka

Piosenki w radiu słucha Urszuli

Do Ciebie po niebie wiedzie szlak

Do piegów go czarnych przytuli

Oi

Ojczyzna

W tym wierszu piszę ojczyznę moją

Taka ojczyzna w gardle stoi

Ojczyzna taka stoi przed Okiem

Morskim na stoku Tatr wysokim

W morskich się falach kąpie Bałtyku

Kręgosłup Wisły czasem ją boli

Stopy wysoko ma procentowe

I wyżej serce kładzie niż głowę

W kiblu spuściła polityków

Tuesday, November 14, 2023

Jesienna Miłość

Jesienna Miłość


Gdy zakochanych pragnie zmoczyć

Marznący deszcz listopadowy

Bo się spotkają wieczorem w parku

Kiedy im krople kapią na głowy

A czas zimowy krąży w zegarku

Ławki jak statki w kałużach płyną

Krople schwytane w stożki świetliste

Z deszczu latarnie gwiazdy malują

Nawet w noc chmurną, nieprzejrzystą

Dla nich gwiaździste szlaki nad głową

Martwymi liśćmi wiatr zagra w wista

Przytulą ciemne ich zakamarki

Gdzie nie zagląda światło latarki

Tam ich nie złowi zazdrosne oko

Księżyca nie ma, chmury wysoko

Deszcz przegnał ludzi, uziemił ptaki

Krople spływają w dół po językach

I kapią zimnem za kołnierzyki

Marzną na wietrze śliny strumyki

Dłonie macają kurtek suwaki

Nieznośnie prędkie, manierą głodną

Czasem przyświecić trzeba komórką

Czułość namiętną ma być, nie godną

Poumierały letnie świetliki

Co blady ogień dają kochankom

W oczach i tak im tańczą ogniki

I nie potrzeba świerszczy muzyki

Na ławce kurtka wystarczy nadto

Noc ich przykryje czarnym płaszczem

Drżących, wtulonych w siebie na ławce


Stanisław Miłkowski 

Warszawa 22.03.2024

Noże, Żyletki, Igły l Miłość

Noże, Żyletki Igły i Miłość

Nic tak mnie mocno nie zraniło
Noże, żyletki, igły i miłość
Nic tak okropnie nie bolało
Ogień, kwas i twa zdrada mała
Słodyczy nigdy nie było tyle
Co ust przyniosły twoich motyle
Albo nie było tyle radości
Niż gdy krzyczałaś z namiętności
Nie usypiałem nigdy tak słodko
Co pod Twym kocem, patrząc w okno
Nie miałem takiej też kondycji
Jak uciekając z tobą policji
Niczego mocniej się nie boję
Niż, że zapomnę oczy Twoje
Nigdy nie czułem tak że żyję
Jak gdy rzucałaś mi się na szyję
Raz się dla Ciebie pociąłem nożem
Nieraz latałem z tobą jak orzeł
Drażniłaś często, jakby mucha
Mięciutka byłaś, z pierza poducha
Uparta niczym beton zbrojony
Tak wygadana jak ksiądz z ambony
Święta bywałaś, Panna Maryja
I potrafiłaś pięścią dać w ryja
Naiwna jakby mała dziewczynka
Kaczka Dziwaczka, Gąska Balbinka
Do ucha sprośne świństwa szeptałaś 
Z głową na piersi mi zasypiałaś 
I serenady długie chrapałaś 
Ja wtedy noce całe czuwałem
Ciebie obudzić przecież nie chciałem
Nie chciałem spłoszyć niebacznym ruchem
Włosy gładziłem tylko za uchem
Rankiem wstawałem niewyspany
Dumny z wieczoru, szczęściem pijany
I przemywałem zmęczone oczy
I okrywałem Ciebie w kocyk
Telefon dzwonił w dzień co godzinę
W pracy robiłem debilną minę
Boże, to znowu ona dzwoni!
I przyciskałem smartfon do skroni
I irytację chowałem w dłoni
Teraz aparat milczy stale
Ja milczę patrząc na deszczu fale
I widzę w każdej Cię wody kropli

I moknąć lubię siedząc na oknie

I czasem myślę o skoku w dół

I tak złamany jestem na pół
Nic mnie tak nigdy nie zraniło
Noże, żyletki, igły i miłość

To tylko jesień

To Tylko Jesień
Zmarzły gołębie listopadowe
Wodnik się w deszczu utopił właśnie
Na sinych chmurach wiatr gra sonaty
Dzień nie ma jeszcze nawet połowy
Na horyzoncie słońce już gaśnie
Bledziutkie słońce i twarze blade
Asfalt błyszczący, z diamentów diadem
Co zdobi szyby i okulary
Elektroniczne płaczą zegary
Smutne że rok jest już taki stary
Że brak jest światła, że życie gaśnie
Smutne bo smętną wiatr gra muzykę
Kłóci się głośno z moim czajnikiem
Rok dalej siwą zapuszcza brodę
Pogoda czystą mówi liryką
Mrocznym wieczorem okna złociste
Gdzieś wypatrują swych gospodarzy
Zimne poranki malują szronem
Szybom obrazy ze snów i marzeń
Ze snów o trawie w słońcu zielonej
Mokrych i słonych całusach morza
O plaży żółtej w promieniach słońca
Co parzy plecy namiętnej parze
Słodkim zapachu z pomarańczy
Na kuchni imbryk na parze tańczy
Deszcz zmywa szare z szyb bohomazy
Jesienny pijak w jesiennym barze
Wódka rumieńcem ozdabia twarze
Łza deszczu spływa po okularze
To tylko jesień się znowu zdarzy

Saturday, November 11, 2023

Rankiem

Ranek piątkę zbija z kacem

Blade i spocone czoło

Pełznę na rzęsach do pracy

Chce się rzygać, niewesoło

Zaspy za oknem tramwaju

Płatki śniegu w dół spadają

Blade ćmy w świetle latarni

W miękkim świetle męty płyną

W dół spływają w snopach światła

A łzy płyną za dziewczyną

Czarne błoto z pod kół pryska

Marzną ręce, czas umyka

Tańczą gasnąc zimne gwiazdy

Mlekiem kapie galaktyka

Tną podkłady śnieżne zaspy

Kół stalowych zegar tyka

Tu sekundy idą w metry

W niebie marznie galaktyka

Obrót kół odmierza metry

Po stalowych stuka torach

Szumi wódka cicho w żyłach

Wartko suną semafory

Siny smog, kołderka z sadzy

Grzeje zamarznięte miasto

Czarne palce hen kominów

Z których brudny dym wyrasta

Czarna dłoń i rękawiczka

Czarne ptaki, myśli czarne

Czarny trop na sinym śniegu

Na kartce litery czarne

Krok za krokiem ziemię mierzę

Ślady swoje żegnam wzrokiem

Zimny lód z policzków zwisa

Zamarzniętym łypię okiem

Tam gdzie byłem już nie wrócę

W dobro, prawdę nie uwierzę

Mroźne serce lód pompuje

Głupie i trwożliwe zwierzę

Rozbieganym patrzę wzrokiem

Każdym krokiem drogę mierzę

Tłucze w piersi, chce się wyrwać

Przestraszone małe zwierzę

Uderzenie każde serca

Coraz bliżej ostatniego

Łupią skronie, ból się wwierca

Boli potłuczone ego

Szkło stłuczonych flaszek błyska

Stłukła kość się ogonowa

Tłuką się spłoszone myśl

A bas tłucze równo w głowie

Samotność mnie nie przytuli

Pierś przymarzła do koszuli

Z nieba spadła galaktyka

Brzęczy szkło, jęczy muzyka

To symfonia samotności

Wódka z gardła jej nie spłucze

Płuca polepione smogiem

Rzęsy jej zlepione tuszem

Oczy jej skropione łzami

Ciemne na policzkach smugi

Powódź tamy pozrywała

Krwi czerwonej płyną strugi

Rozpacz czarna niby heban

Co z kominów płynie ługiem

Rozpacz jak ściek rurą płynie

Uwierzyłem raz dziewczynie

Korki w ścianie wywaliło

Jak trucizna ból mknie żyłą

Choćby nie wiem jak bolało

Ciągle widzę moją małą

Choćby nie wiem jak szarpało

Chcę pamiętać ciebie całą

Jak królową śniegu białą

Piękną, groźną i wspaniałą

Okruch szkła i paproch w oku

Krwawa kropla burzy spokój

Krwawej zorzy świt na wschodzie

Co na czarne niebo wchodzi

Siny dym z kominów płynie 

A dzień lezie po drabinie

Co ma szczeble z okien bloków

Ptaków krzyk rozdziera spokój

Ja dochodzę po kres drogi

Bolą umęczone nogi

Zamarznięte szczypią stopy

I tak w kółko, po roztopy

Może przyjdzie wreszcie wiosna

Ta szalona i radosna

I zielenią krzykną drzewa

Ciepły wiatr pogna ulewę

Słońce pomaluje ściany

Słowik mordę drze pijany

Wypięknieją brudne klatki

Gówno zmyje deszcz z chodnika

Trawy źdźbło przebije ziemię

Ptasi trel brzdęknie liryką

W gniazdach jaja się umoszczą

W kwiatach się upiją pszczoły

Różem rany się zabliźnią 

Noc przegoni dzień wesoły

Galaktyka się roztopi

Gwiazdy wypełnią kałuże

A nad szarym blokowiskiem

Gromko się przetoczy burza

Grzmoty kominy powalą

W termometrach rtęć popłynie

Po podziałce pomknie w górę

Prosto w słońce, ku dziewczynie

Deszcz

Deszcz


Deszcz opadł, lecz za późno dużo

Umarły wszystkie piękne drzewa

Brązowy jeż to z uschłych kości

Trel nie popłynie ptasiej radości

Słowiczek nie zaśpiewa 

Czy woda co spłynęła wartko

Grzechy, cierpienia, smutek zmyje?

Nie zdążył przecież ten deszcz słony

Ze wszystkim jestem zwykle spóźniony

I łapie strach za szyję!

Tak mocno chwyta, ściska, dławi!

A oczy w lustrze wytrzeszczone

Ja martwy sad ten przecież jestem

Zaciskam palce silnym gestem

W policzki wbijam dłonie

Deszcz co opływa teraz palce

Wstydu, win, strachu nie umyje

Wrzask cichy dudni w głowie całej

Tlen mi podajcie! Gdzie tlen?! Gdzie tlen?! 

Wciąż chwyta coś za szyję!

Ból szarpie, łupie, rwie i dusi!

Co wzmocni, przecież nie zabije

I tylko ciągle, przez cały czas

Zdradliwy w skroniach łupie mi bas

Krtań oplatają żmije

Brakuje tchu, powietrza dajcie!

Nie jesteś wcale już człowiekiem!

Słowem to było, może echem?

Albo odbitym sobą w lustrze

Szaleńca wybucham śmiechem

Już jest gotowy niebieski plecak

Już wszystkie rzeczy są spakowane

Tu pasażerów zawsze jest rzeka

A gdzieś na pasie samolot czeka

Zimny ptak siwym ranem

Chyba wystartujemy wreszcie 

Serce pulsuje krwi w głowie ryk!

A potem w obłoki szybki skok

Tam gdzie nie sięga najlepszy wzrok

To tylko w ciszy krzyk!

Spojrzenie obce ich nie przejży 

Miękko tłumią każdy wrogi głos

Cukrowej waty to są chmury

Co lekko pieszczą głodne wargi

I mocno jeżą włos!

Tak cicho, tak tu jest spokojnie

Czaszki ścian echo nie obija

Ścian tutaj przecież nie ma wcale

Mnie także wcale przecież nie ma

Od ścisku sina szyja...

Śmierć posiąść jak oblubienicę 

Los jest, gwarancja, przeznaczenie

Lecz jeszcze dzień żyć i kolejny

Tam cumulusy słodkiej wełny 

Wytrzymam, znam cierpienie

Copy ENABLE FOR MOBILE TEMPLATE