Obietnica
Przychodzą lata w chwale
Odchodzą w niesławie
Nowy Rok zrodzony
Nos zadziera w górę
Potem zawstydzony
Za sylwestra murem
Umiera zdumiony
Skończony
Przestałem już sam sobie
Składać przyżeczenia
Wierzyć słodkim kłamstwom
Szeptanym do ucha
Wreszcie coś osiągnę!
Życie swe naprawię!
Ktoś słucha?
Najzajadlejsze bitwy
Toczę w swojej głowie
Wybijam myślom zęby
I marzeń ciosam zręby
Więc nie przyrzekam sobie
Przyniosę Tobie!
Blog na którym zamieszczam teksty przedstawiające świat z punktu widzenia racjonalisty... Racjonalisty o duszy poety ;-)
Wednesday, November 29, 2023
Obietnica
Termometry
Termometry
Termometry wierzą w zero
Ja nie wierzę termometrom
Ufam tylko ciepłym kurtkom
I na grzbiecie ciepłym swetrom
Zimne wiatry niechaj zwieją
Gdzieś za góry, hen za lasy
Ciepłej bryzy wyczekuję
Powrotu letniego czasu
Długich dni i krótkich nocy
Wypatrują głodne oczy
Maj dziewczyny porozbiera
A pan Celsjusz niech mi skoczy
Tuesday, November 28, 2023
Pocałunek Dla Nocy
Demonologia
Bajera
Bajera
Oto bajera, weszła całkiem spoko
Zawsze zamiary celuj wysoko
Kiedy zaboli śmiej się szeroko
Co by nie było, mów że jest miło
Jak karty słabe, połknij tą żabę
Popij kielichem zmrożonej wódki
Niechaj utopi się ta cholera
Niech inni grają twoje nutki
Ktokolwiek szydzi, kto poniewiera
Albo blefując wygra w pokera
Niechaj z podłogi własne zęby zbiera
Lub knajpę tobą, on niech powyciera
A panny wkładaj, jak rękawiczki
I zakonnice, dziwki, księżniczki
Owiń kłamstwa siwym dymu szalem
Pochwal smak gówna, że wspaniały
Siłę daje wielką tylko desperacja
Gdy zaliczona już każda stacja
Jeśli pod ciężką belką padałeś
Miłości, plany wszystkie złamałeś
Najlepszy blef jest zawsze wtedy
Zamiast pieniędzy, szukaj biedy
A kiedy krupier rozdaje blotki
Jeśli masz w ręku karty lewe
Usta swe wykrzyw, ból jest słodki
Żadne twej liny nie chce drzewo
Podobno cynizm jest jak zbroja
Dawno już zardzewiała moja
To nie są rady żart to jedynie
Bilet sprzedadzą w każdym kinie
A rękawiczki czasem w tramwaju
Samotne, ludzie pozostawiają
Monday, November 27, 2023
Prefabrykat II
Prefabrykat II
Martwą różę lubiłaś wsuwać
W układane, tlenione włosy
Malowałaś wszystkie piegi
W szpilkach trenowałaś biegi
Rzęsy czeniłaś, palić lubiłaś
Zadzierałaś wysoko nosa
Oczy wielkie podkreślałaś
Ciuchy z lumpeksu nosiłaś
Serca jak drzazgi łamałaś
Dziubek na zdjęciach robiłaś
Uwięziona w srebrnych lustrach
Szminkowałaś swoje usta
House wrzucony na słuchawkach
Twoja w parku każda ławka
Trzy profile na Tinderze
W dzień lubiłaś w łóżku leżeć
Te ziewnięcia przeciągane
A pośladki trenowane
Te paznokcie malowane
Co akrylem podklejane
Prawy ust skrzywiony kącik
Wcięcie w pasie było wcięte
Czasem z kąta zwisał joincik
Niby bez refleksji zwierzę
I te zdjęcia na Tinderze
Byłaś własną metaforą
Wierszem, który sam się pisał
Kradłaś styl i kopiowałaś
Niby kalka, niby klisza
Copywrite'y w dupie miałaś
Trenowałaś modne sporty
Typu clubbing i wciąganie
Piłaś zawsze tylko czystą
Bez popity polewanie
Syfu każdego łykanie
Magnetyczne przyciaganie
Tanie chwyty były tanie
Został tylko cień na ścianie
I wzruszenia w gardle tanie
Ideał
Ideał
Był czas, że ideały
Na piedestałach stały
Tłumy je podziwiały
A każdy czuł się mały
Były też kiedyś rzeczy
Które nie miały ceny
Jak wiara, miłość, śmierć
Przyjaźń i wierność ziemi
Łamanie z ludźmi chlebem
Obraz, rzeźba, muzyka
Dzielenie zachwytem niebem
Spokojnych dni liryka
Co było, tego nie ma
Gdzie płyną dawne rzeki?
Ideał zszedł z pomnika
I sięgnął... hipoteki
Sunday, November 26, 2023
Repeat, On And On, The Beat!
Repeat, On And On, The Beat!
Dive deep into a silky, dark cloud
Finally quiet, I found peace. Oh!
First, pay the bill, then take my pill
Pain is gone, feel nothing at all
I don’t need love, forgot to eat
Have fallen, and still fading slowly
No longer look, no search for it
I am so cold, so dead I am
Repeat, on and on, the beat!
Granat!
Granat!
Mężczyzna zaczepny wojskowy granat
Wyciągasz zawleczkę, puszczasz łyżeczkę
Zęby gotów wybijać, gotów kości łamać
Każdy chłopiec jest jak powietrze
Wymienisz na oddech, wymienisz na życie
Te lepsze
Mężczyzna płynny również, cieknąca woda
Gdy kapie Ci z kranu, jak zwykle co rano
Szkoda
Bo każdy facet, zabłąkany szczeniaczek
Przygarnąć i karmić, utulić, pogłaskać
Dać loda
Ty znowu dla mnie osełką dla noża
Stal ścierasz, opiłki snów zbierasz
Ja kroję zboża
Kleję się do Ciebie na palcu plastrem
Starannie, mozolnie, głęboko/kiedyś wyrytym
Bazgrołem na ławce
Stop!
Stop!
Chciałbym zatrzymać coś na własność
Czy ciało sprawne, czy myśl jasną
Miłość do Ciebie, miłość do siebie
Szlaki jaskółek na wiosennym niebie
Gwiazdy jesienne, księżyc, gwiazdozbiory
Słowa tajemne lub senne zmory
Śnieg co stopniały, brudne kałuże
Czy zasuszone w zeszycie róże
Które chowałaś, bo się ich wstydziłaś
Ciebie przede wszystkim, byś się nie zgubiła
Dzieci Śmieci
Dzieci Śmieci
Są niekochane dzieci
Te bez wartości śmieci
Zmieszane
W kontenerze je w worku
Czarnym znajdziesz z plastiku
Oddane
Jak meble połamane
Ubrania nie wyprane
Łatane
Ptaki nie dokarmiane
To puszki pozgniatane
Kopane
Idą przez kręte drogi
Kamienie ranią nogi
Ubogich
Może choć Pan przytuli
Gdy sznura szal otuli
Przez szyje
Stanisław Miłkowski
Warszawa 17.03.2024
Saturday, November 25, 2023
Prefabrykat
Prefabrykat
Martwą różę lubiłaś wsuwać
W układane tlenione włosy
Malowałaś wszystkie piegi
Trenowałaś w szpilkach biegi
Brwi czeniłaś palić lubiłaś
Zadzierałaś wysoko nosa
Oczy ogromne podkreślałaś
Ciuchy w lumpeksie kupowałaś
Serca jakby drzazgi łamałaś
Dziubek na zdjęciach układałaś
Uwięziona w srebrnych lustrach
Szminkowałaś czerwono usta
House zarzucony na słuchawkach
Twoja na skwerku każda ławka
Lewe profile na Tinderze
Cały dzień chciałaś w łóżku leżeć
Niby bezrefleksyjne zwierzę
Wjechał już Hoffman na rowerze
I Twe ziewnięcia przeciągane
I Twe pośladki trenowane
A Twe paznokcie malowane
Były akrylem podklejane
Prawy ust wykrzywiony kącik
Wcięcie zaś talii było wcięte
Czasem z kącika zwisał joincik
Siwy dym wciąż mi zmysły mącił
Tysięcy zdjęć na Instagramie
Bym nie pokazał mojej mamie
Byłaś swą własną metaforą
Czy wierszem który sam się pisał
Kradłaś czyjś styl i kopiowałaś
Niczym kalka lub niczym klisza
Prawa autorskie w dupie miałaś
A trenowałaś modne sporty
Typu clubbing albo wciąganie
Latem nosiłaś krótkie szorty
W miłość kanapy połamanie
Lub alkoholu nabywanie
Krzyk nocnej ciszy przerywanie
A tanie chwyty były tanie
I piłaś zawsze tylko czystą
Zimną nie drinków miksowanie
Bzdur niby kaczka połykanie
To magnetyczne przyciąganie
Został mi tylko cień na ścianie
Czasem wzruszenia w gardle tanie
Friday, November 24, 2023
Królowa Śniegu
Królowa Śniegu
Szary dzień, szary zmrok, zimne białe noce
Szarą stal, zimny wiatr, bladym okrył kocem
Biały szron, biała szadź, malowane okna
Biały wiersz, czarny ptak, lewy but wciąż moknie
Skrzy się lód, zimny świt i zimne spojrzenia
Mroźny wiatr z nieba spadł, przymarzły marzenia
Bladą twarz w mroźny czas w zmarzłe chwytam dłonie
Sinych warg, siwy ślad, kontakt w telefonie
Niby duch, biały puch w dół na ziemię leci
Sypią piach, brudną sól, lepią śnieżki dzieci
Zimny Bóg, zadął w róg, dachy przemalował
Twarda łza, okruch szkła i skrzypiące słowa
Obłok mgły z Twoich ust, uleciał wysoko
By nas nie podglądać, księżyc przymknął oko
Welon snów, przeciął nów, w drzewach marzną soki
Chłodny rym, biały dym i komin wysoki
W śniegu skrzypią nasze niespokojne kroki
Gwiezdny koc w długą noc, miasto opatulił
Na ulice wyszła zima w bielutkiej koszuli
Pośród gwiazd, zamarzł czas, cicho opadł w srebrny las
Kryminalne Tango II
Kryminalne Tango II
Brudna dłoń odciśnięta
Na jasnym chlebie
Próbowałem go łamać
Chciałem się nim podzielić
Połamałem zaś siebie
Odcisk palca, dowody
Światło mruga niebieskie
Żółty odblask maluje
Szarą stal karoserii
Nowe auta, stare kody
Już parkują służbowe
Pośród trzasków szczekaczki
Pośród śmieci na tyłach
Choć podwórko przywykło
Dziś afera się zrobiła
Ty wychodzisz w kajdankach
Stygnie krew w moich żyłach
I stłuczone szkło w oknie
Zerkasz szybko, mówisz cicho
Niech przykryją go kocem
Niech na deszczu nie moknie
Ja bym go nie skrzywdziła
Kryminalne Tango
Dajcie Nam Farby II
Dajcie Nam Farby
Pamiętam kiedyś odblask księżyca
Bywało, barwi dwa policzki blade
Srebrzysty puder na Twojej twarzy
Lepiej bym sobie Ciebie nie przyśnił
Dwie gwiazdy źrenic, włosów diadem
Promień Miesiąca kąpie miast ulice
Płyną platyną, wartką rzeką srebrną
Ja Twej orbity też byłem księżycem
Gdzie dziś się potoczę wszystko mi jedno
Barwiło dawniej księżyca światło
Dziś nie przynosi już kolorów
Kto z astronomii egzamin zdał
To jednak nie ma wcale wyboru
A tylko ścisłe, twarde obliczenia
Odpowie zimna mi matematyka
Jak się porusza Luna a jak Ziemia
Na metalowych modułu stopach
I łapach koguta Twardowskiego
Człowiek tam wszakże kiedyś lądował
Wyniósł wysoko swe prywatne ego
Gdzie nad horyzontem wschodzi Ziemia
Planeta barw błękitnych zupełnie też z nie ma
Friday, November 17, 2023
Zwierciadło
Zwierciadło
Banał, że oczy duszy zwierciadłem
Pod twym spojrzeniem ze strachu bladłem
Źrenica czarnym ogniem paliła
Ciężka powieka do snu tuliła
Z ręki Twej, Pani z ufnością jadłem
Wiercić umiałaś gniewnym wejrzeniem
Kłamstwa czytałaś jednym zmrużeniem
Nigdy nie chciałem, żebyś płakała
Czasem życzyłem byś umierała
Spełnionym moim byłaś marzeniem
Miłość bywała wyścigiem zbrojeń
Miałem okiełznać drżące sny Twoje
Kochać Cię rozpoznaniem bojem
Morzyłaś głodem, nużyłaś znojem
W ramiona zamknąć chciałaś urojeń
Ty lufą byłaś a ja nabojem
Henną czerniłaś jasne brwi swoje
Ja oddychałem Twymi wdechami
Gdy masło miałaś za tęczówkami
Wojna zatrzęsła moim pokojem
Gdy prześcieradło darłaś palcami
I zez pod rękę szedł z okrzykami
Pijany byłem puklami włosów
Potem co kapał Ci z czubka nosa
A potem wstałaś i wyszłaś drzwiami
Samolubne
To samolubne, znikać wcześniej
Kochankę swoją zostawiać samą
Samotną w łóżku porzucać we śnie
Albo na randkę iść z zimną damą
W sosnowe łoże do czarnej ziemi
Z Poetą Wiersze Pisze Jesień
Z Poetą Wiersze Pisze Jesień
Z poetą wiersze pisze jesień
Z gałęzi listek na wietrze rwie się
Puste butelki, pusta kieszeń
Szlugi zamokłe i zapalniczka
Łza deszczu spływa w dół po policzku
Po mrocznych gania echo uliczkach
Dziewczyna marznie na przystanku
Mgła las przytula o poranku
Pod kapeluszem zasnęły grzyby
W stawach Wigilii czekają ryby
Chusteczka zbiera z nosów smarki
Tęsknią za letnim czasem zegarki
Grają kolędy już w marketach
Z jesienią wiersze pisze poeta
Wednesday, November 15, 2023
Dmuchawce, Latawce, Wiatr
Dmuchawce, Latawce, Wiatr
Wzleciał dmuchawiec poznać świat
Pożegnał białą miękką kulkę
Niedawno tulił żółty kwiat
Potem go ciepły porwał wiatr
Marzenia tylko dla dorosłych
I niespokojne stada myśli
W daleką drogę go poniosły
Gniazdo porzucił blady ptak
Samotna tęskni już łodyga
Chociaż on płacze za domem też
I boli jakby w serce kłuł jeż
Od drogi już się nie wymiga
W kieszeniach mokre sny on miał
Gdy skoczył, życiem własnym grał
Umkął chodnikom z szarych skał
Zielona skusiła go później łąka
Na niej czerwona zaś biedronka
Złotym promieniom kłania się słonka
Piosenki w radiu słucha Urszuli
Do Ciebie po niebie wiedzie szlak
Do piegów go czarnych przytuli
Oi
Ojczyzna
W tym wierszu piszę ojczyznę moją
Taka ojczyzna w gardle stoi
Ojczyzna taka stoi przed Okiem
Morskim na stoku Tatr wysokim
W morskich się falach kąpie Bałtyku
Kręgosłup Wisły czasem ją boli
Stopy wysoko ma procentowe
I wyżej serce kładzie niż głowę
W kiblu spuściła polityków
Tuesday, November 14, 2023
Jesienna Miłość
Jesienna Miłość
Gdy zakochanych pragnie zmoczyć
Marznący deszcz listopadowy
Bo się spotkają wieczorem w parku
Kiedy im krople kapią na głowy
A czas zimowy krąży w zegarku
Ławki jak statki w kałużach płyną
Krople schwytane w stożki świetliste
Z deszczu latarnie gwiazdy malują
Nawet w noc chmurną, nieprzejrzystą
Dla nich gwiaździste szlaki nad głową
Martwymi liśćmi wiatr zagra w wista
Przytulą ciemne ich zakamarki
Gdzie nie zagląda światło latarki
Tam ich nie złowi zazdrosne oko
Księżyca nie ma, chmury wysoko
Deszcz przegnał ludzi, uziemił ptaki
Krople spływają w dół po językach
I kapią zimnem za kołnierzyki
Marzną na wietrze śliny strumyki
Dłonie macają kurtek suwaki
Nieznośnie prędkie, manierą głodną
Czasem przyświecić trzeba komórką
Czułość namiętną ma być, nie godną
Poumierały letnie świetliki
Co blady ogień dają kochankom
W oczach i tak im tańczą ogniki
I nie potrzeba świerszczy muzyki
Na ławce kurtka wystarczy nadto
Noc ich przykryje czarnym płaszczem
Drżących, wtulonych w siebie na ławce
Stanisław Miłkowski
Warszawa 22.03.2024
Noże, Żyletki, Igły l Miłość
Noże, Żyletki Igły i Miłość
Nic tak mnie mocno nie zraniło
Noże, żyletki, igły i miłość
Nic tak okropnie nie bolało
Ogień, kwas i twa zdrada mała
Słodyczy nigdy nie było tyle
Co ust przyniosły twoich motyle
Albo nie było tyle radości
Niż gdy krzyczałaś z namiętności
Nie usypiałem nigdy tak słodko
Co pod Twym kocem, patrząc w okno
Nie miałem takiej też kondycji
Jak uciekając z tobą policji
Niczego mocniej się nie boję
Niż, że zapomnę oczy Twoje
Nigdy nie czułem tak że żyję
Jak gdy rzucałaś mi się na szyję
Raz się dla Ciebie pociąłem nożem
Nieraz latałem z tobą jak orzeł
Drażniłaś często, jakby mucha
Mięciutka byłaś, z pierza poducha
Uparta niczym beton zbrojony
Tak wygadana jak ksiądz z ambony
Święta bywałaś, Panna Maryja
I potrafiłaś pięścią dać w ryja
Naiwna jakby mała dziewczynka
Kaczka Dziwaczka, Gąska Balbinka
Do ucha sprośne świństwa szeptałaś
Z głową na piersi mi zasypiałaś
I serenady długie chrapałaś
Ja wtedy noce całe czuwałem
Ciebie obudzić przecież nie chciałem
Nie chciałem spłoszyć niebacznym ruchem
Włosy gładziłem tylko za uchem
Rankiem wstawałem niewyspany
Dumny z wieczoru, szczęściem pijany
I przemywałem zmęczone oczy
I okrywałem Ciebie w kocyk
Telefon dzwonił w dzień co godzinę
W pracy robiłem debilną minę
Boże, to znowu ona dzwoni!
I przyciskałem smartfon do skroni
I irytację chowałem w dłoni
Teraz aparat milczy stale
Ja milczę patrząc na deszczu fale
I widzę w każdej Cię wody kropli
I moknąć lubię siedząc na oknie
I czasem myślę o skoku w dół
I tak złamany jestem na pół
Nic mnie tak nigdy nie zraniło
Noże, żyletki, igły i miłość
To tylko jesień
Saturday, November 11, 2023
Rankiem
Ranek piątkę zbija z kacem
Blade i spocone czoło
Pełznę na rzęsach do pracy
Chce się rzygać, niewesoło
Zaspy za oknem tramwaju
Płatki śniegu w dół spadają
Blade ćmy w świetle latarni
W miękkim świetle męty płyną
W dół spływają w snopach światła
A łzy płyną za dziewczyną
Czarne błoto z pod kół pryska
Marzną ręce, czas umyka
Tańczą gasnąc zimne gwiazdy
Mlekiem kapie galaktyka
Tną podkłady śnieżne zaspy
Kół stalowych zegar tyka
Tu sekundy idą w metry
W niebie marznie galaktyka
Obrót kół odmierza metry
Po stalowych stuka torach
Szumi wódka cicho w żyłach
Wartko suną semafory
Siny smog, kołderka z sadzy
Grzeje zamarznięte miasto
Czarne palce hen kominów
Z których brudny dym wyrasta
Czarna dłoń i rękawiczka
Czarne ptaki, myśli czarne
Czarny trop na sinym śniegu
Na kartce litery czarne
Krok za krokiem ziemię mierzę
Ślady swoje żegnam wzrokiem
Zimny lód z policzków zwisa
Zamarzniętym łypię okiem
Tam gdzie byłem już nie wrócę
W dobro, prawdę nie uwierzę
Mroźne serce lód pompuje
Głupie i trwożliwe zwierzę
Rozbieganym patrzę wzrokiem
Każdym krokiem drogę mierzę
Tłucze w piersi, chce się wyrwać
Przestraszone małe zwierzę
Uderzenie każde serca
Coraz bliżej ostatniego
Łupią skronie, ból się wwierca
Boli potłuczone ego
Szkło stłuczonych flaszek błyska
Stłukła kość się ogonowa
Tłuką się spłoszone myśl
A bas tłucze równo w głowie
Samotność mnie nie przytuli
Pierś przymarzła do koszuli
Z nieba spadła galaktyka
Brzęczy szkło, jęczy muzyka
To symfonia samotności
Wódka z gardła jej nie spłucze
Płuca polepione smogiem
Rzęsy jej zlepione tuszem
Oczy jej skropione łzami
Ciemne na policzkach smugi
Powódź tamy pozrywała
Krwi czerwonej płyną strugi
Rozpacz czarna niby heban
Co z kominów płynie ługiem
Rozpacz jak ściek rurą płynie
Uwierzyłem raz dziewczynie
Korki w ścianie wywaliło
Jak trucizna ból mknie żyłą
Choćby nie wiem jak bolało
Ciągle widzę moją małą
Choćby nie wiem jak szarpało
Chcę pamiętać ciebie całą
Jak królową śniegu białą
Piękną, groźną i wspaniałą
Okruch szkła i paproch w oku
Krwawa kropla burzy spokój
Krwawej zorzy świt na wschodzie
Co na czarne niebo wchodzi
Siny dym z kominów płynie
A dzień lezie po drabinie
Co ma szczeble z okien bloków
Ptaków krzyk rozdziera spokój
Ja dochodzę po kres drogi
Bolą umęczone nogi
Zamarznięte szczypią stopy
I tak w kółko, po roztopy
Może przyjdzie wreszcie wiosna
Ta szalona i radosna
I zielenią krzykną drzewa
Ciepły wiatr pogna ulewę
Słońce pomaluje ściany
Słowik mordę drze pijany
Wypięknieją brudne klatki
Gówno zmyje deszcz z chodnika
Trawy źdźbło przebije ziemię
Ptasi trel brzdęknie liryką
W gniazdach jaja się umoszczą
W kwiatach się upiją pszczoły
Różem rany się zabliźnią
Noc przegoni dzień wesoły
Galaktyka się roztopi
Gwiazdy wypełnią kałuże
A nad szarym blokowiskiem
Gromko się przetoczy burza
Grzmoty kominy powalą
W termometrach rtęć popłynie
Po podziałce pomknie w górę
Prosto w słońce, ku dziewczynie
Deszcz
Deszcz
Deszcz opadł, lecz za późno dużo
Umarły wszystkie piękne drzewa
Brązowy jeż to z uschłych kości
Trel nie popłynie ptasiej radości
Słowiczek nie zaśpiewa
Czy woda co spłynęła wartko
Grzechy, cierpienia, smutek zmyje?
Nie zdążył przecież ten deszcz słony
Ze wszystkim jestem zwykle spóźniony
I łapie strach za szyję!
Tak mocno chwyta, ściska, dławi!
A oczy w lustrze wytrzeszczone
Ja martwy sad ten przecież jestem
Zaciskam palce silnym gestem
W policzki wbijam dłonie
Deszcz co opływa teraz palce
Wstydu, win, strachu nie umyje
Wrzask cichy dudni w głowie całej
Tlen mi podajcie! Gdzie tlen?! Gdzie tlen?!
Wciąż chwyta coś za szyję!
Ból szarpie, łupie, rwie i dusi!
Co wzmocni, przecież nie zabije
I tylko ciągle, przez cały czas
Zdradliwy w skroniach łupie mi bas
Krtań oplatają żmije
Brakuje tchu, powietrza dajcie!
Nie jesteś wcale już człowiekiem!
Słowem to było, może echem?
Albo odbitym sobą w lustrze
Szaleńca wybucham śmiechem
Już jest gotowy niebieski plecak
Już wszystkie rzeczy są spakowane
Tu pasażerów zawsze jest rzeka
A gdzieś na pasie samolot czeka
Zimny ptak siwym ranem
Chyba wystartujemy wreszcie
Serce pulsuje krwi w głowie ryk!
A potem w obłoki szybki skok
Tam gdzie nie sięga najlepszy wzrok
To tylko w ciszy krzyk!
Spojrzenie obce ich nie przejży
Miękko tłumią każdy wrogi głos
Cukrowej waty to są chmury
Co lekko pieszczą głodne wargi
I mocno jeżą włos!
Tak cicho, tak tu jest spokojnie
Czaszki ścian echo nie obija
Ścian tutaj przecież nie ma wcale
Mnie także wcale przecież nie ma
Od ścisku sina szyja...
Śmierć posiąść jak oblubienicę
Los jest, gwarancja, przeznaczenie
Lecz jeszcze dzień żyć i kolejny
Tam cumulusy słodkiej wełny
Wytrzymam, znam cierpienie