Deszcz
Deszcz opadł, lecz za późno dużo
Umarły wszystkie piękne drzewa
Brązowy jeż to z uschłych kości
Trel nie popłynie ptasiej radości
Słowiczek nie zaśpiewa
Czy woda co spłynęła wartko
Grzechy, cierpienia, smutek zmyje?
Nie zdążył przecież ten deszcz słony
Ze wszystkim jestem zwykle spóźniony
I łapie strach za szyję!
Tak mocno chwyta, ściska, dławi!
A oczy w lustrze wytrzeszczone
Ja martwy sad ten przecież jestem
Zaciskam palce silnym gestem
W policzki wbijam dłonie
Deszcz co opływa teraz palce
Wstydu, win, strachu nie umyje
Wrzask cichy dudni w głowie całej
Tlen mi podajcie! Gdzie tlen?! Gdzie tlen?!
Wciąż chwyta coś za szyję!
Ból szarpie, łupie, rwie i dusi!
Co wzmocni, przecież nie zabije
I tylko ciągle, przez cały czas
Zdradliwy w skroniach łupie mi bas
Krtań oplatają żmije
Brakuje tchu, powietrza dajcie!
Nie jesteś wcale już człowiekiem!
Słowem to było, może echem?
Albo odbitym sobą w lustrze
Szaleńca wybucham śmiechem
Już jest gotowy niebieski plecak
Już wszystkie rzeczy są spakowane
Tu pasażerów zawsze jest rzeka
A gdzieś na pasie samolot czeka
Zimny ptak siwym ranem
Chyba wystartujemy wreszcie
Serce pulsuje krwi w głowie ryk!
A potem w obłoki szybki skok
Tam gdzie nie sięga najlepszy wzrok
To tylko w ciszy krzyk!
Spojrzenie obce ich nie przejży
Miękko tłumią każdy wrogi głos
Cukrowej waty to są chmury
Co lekko pieszczą głodne wargi
I mocno jeżą włos!
Tak cicho, tak tu jest spokojnie
Czaszki ścian echo nie obija
Ścian tutaj przecież nie ma wcale
Mnie także wcale przecież nie ma
Od ścisku sina szyja...
Śmierć posiąść jak oblubienicę
Los jest, gwarancja, przeznaczenie
Lecz jeszcze dzień żyć i kolejny
Tam cumulusy słodkiej wełny
Wytrzymam, znam cierpienie
No comments:
Post a Comment