Friday, November 18, 2016

Bajka na dobranoc



 Elileaa, odkąd sięgała pamięcią, znała tylko słodycz. Słodycz i szczęście. Mieszkała w zamku, ukrytym wysoko w cukrowych chmurach i stamtąd często spoglądała na swą krainę. Krainę z bitej śmietany i lodów waniliowych, którą gęsto przecinały rzeki płynącego leniwie i spokojnie karmelu. Kraina zwała się Ellą, zaś jej władczyni zastanawiała się czasem, choć nigdy zbyt głęboko, czy kraj wiązł swe imię od jej miana, czy też może było zupełnie na odwrót. Każdego ranka Elileaa brała kąpiel w słodkim mleku, wdziewała suknię z cukrowej waty i koronę z mlecznej czekolady, po czym zasiadała na tronie, udzielając audiencji ciastowemu ludowi. Sprawy jej poddanych, uczynionych z najsłodszego marcepanu, mogłyby wydać się komu błahe, jednak nie królowej. Pomagała więc dzielnie, gdy który zgubił cukrowy guzik, marcepanową czapę, bądź co gorsza wpadł do mleka i całkiem rozmiękł. Chwytała wtedy w dłoń lukrową, czarodziejską różdżkę, przypominającą nieco lizak i w mig naprawiała szkody. Guzik wnet znajdował się na miejscu, nowa, jeszcze piękniejsza i bardziej ozdobna czapa wprost z pieca lądowała na marcepanowej głowie a motyle, pazie królowej, na jej wezwanie nadlatywały nad mokrego nieszczęśnika i osuszały go trzepotem tysięcy kolorowych skrzydełek. Zdarzało się czasem i tak, że poddani, pełni przerażenia wbiegali po prowadzących do zamku, odlanych z cukru, pudrowanych schodach, prosząc o ratunek dla kompana, który ugrzązł w gęstym słodkim karmelu. Wtedy Elileaa wstawała dostojnie z lukrowanego tronu i wyruszała na pomoc. Zawsze i wszystkich wybawiała z kłopotów, wszystkich ratowała z potrzasku. Ciastowy lud kochał i wielbił swą królową a ona odwzajemniała się tym samym marcepanowym poddanym. Choć każdego mogłaby zmieścić na dłoni, albo też rozdeptać jednym nieuważnym stąpnięciem, nikt się władczyni nie obawiał. W krainie Elileii nie istniał głód, wszak lodów, cukru i bitej śmietany było pod dostatkiem. Nie zdarzały się tu wojny ani zarazy a smutek nie trwał nigdy dłużej, niż droga słońca, o którym marcepanowi mędrcy mawiali, iż jest to duża, słodka brzoskwinia ze wschodu na zachód. 
 Jenak pewnego dnia, dnia w którym słońce wzeszło czerwone niby wiśnia a poranne mleko miast słodkim, wydawało się skwaśniałym Ellę nawiedził straszliwy kataklizm, nazwany później Najazdem Głodnych Myszy. Nikt, nawet najmędrsi z mądrych, nie wiedział, skąd i w jaki sposób myszy dostały się do królestwa. Jedno wszak nie ulegało żadnej wątpliwości - myszy chciały jeść. Tego ranka, zgromadzony w sali tronowej ciastowy lud był strwożony i niespokojny. Królowa poznała to od razu. Nikt nie wznosił pełnych uwielbienia okrzyków na jej widok, bo też nikt nie zauważył jej nadejścia. Wszyscy zbyt byli zajęci  wymianą przerażonych szeptów, spojrzeń i trwożnymi rozmowami.
- Co się dzieje, moi mali, czego się lękacie? - chciała wiedzieć królowa. Ale nim padły pierwsze odpowiedzi, sama zaczęła dostrzegać, że niektórym brakuje wypiekanej ręki, innym nogi, na wszystkich zaś widać brzydkie ślady zębów.
- Myszy królowo, myszy, głodne myszy - po sali poniósł się nerwowy szmer.
Jeden z poddanych, ze świeżym śladem ukąszenia na ciastowym kubraku, najwyraźniej najodważniejszy ze wszystkich, wystąpił, przyklęknął i rzekł - Są ich setki, pani, znaczy się myszy. Nie wiemy, czemu, ani jak tu się wdarły, ale ich zęby są ostre a apetyt nienasycony. Przegryzają się przez najgrubsze nawet lodowe ściany i nikomu nie darują. Gdybym nie biegał dość szybko, nie stał bym tu przed tobą. Ratuj nas!
- Ratuj nas, królowo, ratuj! - dobiegły błagalne okrzyki z sali.
Elileaa szybko zamachała lukrową laską, wypowiadając tajemne słowa. Jej poddani zapadli w sen, a ich rany zaczęło zarastać świeże ciasto. Jednego luda nie objęła wszakże jeszcze urokiem. Ten co przemawiał pierwszy, klęczał ciągle przed tronem, nerwowo pocierając miejsce ugryzienia.
- Dokąd? - spytała krótko władczyni.
- Na wschód, królowo, na wschód. Stamtąd idą. Słońce ciągle jeszcze wspina się po nieboskłonie. Ruszaj w słoneczną stronę a na pewno ich znajdziesz.
- Jak się zwiesz, mój mały bohaterze? - Spytała, dziwiąc się, że widzi go pierwszy raz.
- Słodziak, z lodowych wzgórz, o pani - odpowiedział, brązowiejąc nieco mocniej. Elileaa wiedziała, że dowodzi to zmieszania. Chuchnęła zatem na malucha ciepłym oddechem, a jego  marcepanowe powieki zaraz opadły na czekoladowe oczy.
- Śpij i ty... Nie lękaj się niczego. - To powiedziawszy, rozłożyła delikatne, niemal przezroczyste skrzydełka i sfrunęła z balustrady pałacu, kierując się w stronę przeciwną niż ta, gdzie jej cień kładł się na obłoki.
 W czasie krótszym niż zajmie wam wypowiedzenie sto razy stół z powyłamywanymi nogami, królowa była już na miejscu. Nawet z wysokości cukrowych chmur zniszczenie wydawało się okropne. Waniliowe szczyty leżały poobalane, tamując płynący karmel tak, że tworzył bulgoczące, brązowe jeziora. Z osady, którą widziała pod sobą, nie ostał się ani jeden dom a śmietankową ziemię wszędzie zaścielały okruszki marcepanu. Na białym tle, nie sposób było ich nie zauważyć. Podobnie jak stada okropnych, szarych myszy, idących zwartymi kolumnami na zachód. Elileaa spadła z góry niby jastrząb, przecinając im drogę i lądując po kostki w bitej śmietanie. Choć szarobure i włochate myszy wydały jej się najokropniejszą, najobrzydliwszą i najbardziej przerażającą rzeczą na ziemi (niektórym z pysków ciągle sypały się okruszki marcepanu!) dzielnie zagrodziła im drogę.
- Czego szukacie w tej spokojnej krainie i dlaczego niepokoicie mych poddanych, szubrawcy! - Krzyknęła dzielnie, mając nadzieję, że najeźdźcy nie zauważą drżącego i łamiącego się nieco głosu.
Korowód myszy zatrzymał się, wgapiając w królową ślepia jak paciorki. Wtem ze zbitej masy wystąpił jeden, największy, paskudny mysz. Na miejscu prawego oka nosił ropiejącą, różową szramę, zapewne pamiątkę z bitki ze szczurem, a może nawet z kotem.
- Na twojej ziemi, o wyniosła, szukamy strawy, poddanych zaś niepokoimy odwiecznym prawem silniejszego! - zapiszczał złowrogo, wlepiając w nią jedyne, czarne oko. - Jestem Serogryz, w swym mysim życiu niejedną stoczyłem walkę i nie boję się byle dziewki, nawet takiej w koronie!
- Milcz! - krzyknęła królowa, której nikt jeszcze nie potraktował równie impertynencko.
- Jam nie twoim jest poddanym i nie mnie słuchać twych rozkazów, wróżko! - ostatnie słowo wykrzyczał niezwykle obraźliwie. Choć nie zdradzał tego akcent, ni intonacja, czuła, że było ono ciężkie od obelgi jak kamień.
- Szukacie zatem szczęścia i strawy? - spytała Elileaa mysi lud, ignorując przywódcę. Odpowiedziały jej potakujące piski. - Chociaż nie możecie tu mieszkać, nie wasze to bowiem miejsce, dostaniecie i jedno i drugie. Daruję też wam wszystkie popełnione tu zbrodnie. Mam tylko jeden warunek, natychmiast wrócicie skądeś-cie przyszli!
- Nie chcemy w darze tego, co już sami wzięliśmy! - odburknął jednooki mysz. - Nie chcemy, weźmiemy sami! - odpowiedziały zgodne piski.
- Ja tutaj władam i jestem jak wiecie wróżką. Mogę was wygubić, mogę też obdarować, wasz wybór! - Na dowód tego zamachała różdżką i z nieba, przed myszami, spadło ogromne, marcepanowe ciasto. - To więcej niż możecie zjeść, tylko sobie idźcie!
- Marcepan, błeee - szmer przeszedł przez szaro-bury tłum.
- Nie lubicie marcepanu? Czemu zatem zjadacie mych niewinnych poddanych? Nie wolicie śmietany i wanilii, których tu pod dostatkiem?
- Śmietana i wanilia nie uciekają przed naszymi zębami! - złowrogo zawarczał jednooki mysz - Ty też niebawem będziesz uciekać! - Wtedy, niby na rozkaz, włochaty, szary strumień myszy runął na wróżkę! Królowa, wrzeszcząc z przerażenia zamachała skrzydłami i uniosła się w górę, rozpaczliwie strząsając myszy ze stóp i kostek. Z dołu dobiegł ją szyderczy pisk tysięcy mysich gardeł. Uciekła do zamku, łykając po raz pierwszy w życiu słone łzy. 
 Królowej nie dane było jednak zaznać ukojenia. Wracając, dojrzała na schodach kolejną mysią kolumnę, wdzierającą się do pałacu! W środku zaś znaleźli schronienie wszyscy jej poddani! Podczas gdy ona zajmowała się paktami z jedną armią, druga ominęła ją bokiem i nadeszła nieoczekiwanie! Jednym krótkim ruchem różdżki zwaliła ażurowe, cukrowe, pełne myszy schody a wiatr uniósł słodkie tumany lukru. Z wybijającym wściekły rytm przerażenia sercem wylądowała w środku. O dziwo wszyscy smacznie spali, tak jak ich zostawiła. Wszyscy, z wyjątkiem Słodziaka. Biedak leżał na samej krawędzi obalonych schodów, tym razem cały poznaczony ugryzieniami. Spod ukąszeń ledwo było go widać! Gdy delikatnie złożyła go w dłoni,  z wysiłkiem przemówił.
- Coś mnie zbudziło o pani, coś jakby twój krzyk - wyszeptał. - Wtedy to wpierw usłyszałem a potem zobaczyłem te okropne hordy, wdzierające się na górę. Chciałem podnieść innych ale Twe czary są mocne, królowo i wszyscy spali jak kamień. Próbowałem więc zatrzymać myszy, tak długo jak mogłem. Te schody są wąskie, zbudowane dla nas małych raczej, niż dla Ciebie i całe mogłem zagrodzić... Ale Ty wróciłaś... Jesteśmy uratowani... - To ostatnie wyjęczał tak cicho, że Elileaa bardziej się domyśliła, niż usłyszała słowa. Spojrzała w nieruchome, czekoladowe oczy, zastygłe w wyrazie szczęścia i uwielbienia i od razu wiedziała, że to były jego ostatnie słowa. Wtedy właśnie zrozumiała, czym jest śmierć. Pojęła też, że nic, nawet najpotężniejsze czary, nie może śmierci odwrócić. Choćby ulepiła tysiąc kolejnych ludków, żaden z nich nie będzie tym, co umarł. Teraz wiedziała, czemu myszy nie przyjęły jej hojnej oferty i nie odeszły. Nie chodziło im o to, by same były szczęśliwe, ale o to żeby innym ponieść rozpacz, podzielić się z nimi własnym cierpieniem, by inni mieli gorzej. Zaskandowała zaklęcie, tym razem nie roniąc jednej nawet łzy. Na całą krainę zaczął padać deszcz. Nie był to jednak deszcz zwykły. Jak do niedawna wszystko tutaj, deszcz był słodki... Słodki śmiertelną słodyczą. Z cukrowych chmur ciężkimi kroplami kapał karmel, gorący niby prosto z patelni czy pieca. Królowa, choć wiedziała, że to niemożliwe, że to jedynie złudzenie, słyszała z dołu rozpaczliwe mysie piski.

Trochę później przywołała miękką chmurę, ułożyła na niej swych uleczonych, śpiących poddanych i delikatnie opuściła ich w dół. Schodów nigdy nie odbudowała...

Do tej pory pośród mlecznych równin Elli można spotkać nieduże, brązowe pagórki, czasem samotne, czasem w skupiskach, tworzących coś na kształt lasu. Ciastowy lud powiada, że to zastygłe w agonii, zalane karmelem zdradzieckie myszy. Możecie im wierzyć lub nie, o ile oczywiście rozumiecie mowę marcepanowych ludków, chcecie i potraficie ich słuchać.

1 comment:

  1. Bardzo ładna bajka z ciekawymi morałami. Wychwyciłem w teksie literówkę: „Jenak pewnego dnia” - powinno być jednak. Dodatkowo to zdanie jest troszkę źle zbudowane: „Jej poddani zapadli w sen, a ich rany zaczęło zarastać świeże ciasto.”.

    ReplyDelete

Copy ENABLE FOR MOBILE TEMPLATE