Monday, March 6, 2023

Hip - Hop

Uwaga! Teraz wybuch, eksplozja co poczuje
Ją nawet Putin schowany w bunkrze ch*jek
Przed Wami nowy wiersz, on z wami będzie latać
Nad wciąż umęczonymi ziemiami tego świata 
W najgłębsze wpadnie sztolnie, zapełni kopalnie
Gdzie ludziom zniewolonym kajdany zerwie czarne
Nie tylko te brzęczące, co z zimnej stali kute
Rozplącze niewidzialne, wiązane strachem, knutem
Kiedy smycz masz na szyi, inny w garści, kopie butem
Każdy je miał jak smycz kiedyś, kto dziś ma gdzie indziej
Na pręgieżu wśród wstydu długo wisieć mu przyjdzie
Połamiemy pałki i wyrzucimy baty, obalimy pomniki
Jak pisał Kaczmarski wyrwiemy z murów kraty
Wszyscy chcemy równości dla całego świata
Chcemy sprawiedliwości, nadzieji i miłości
Co zapisaną krwią w żyłach wszyscy mamy
A powtórzoną potem z wierszykiem naszej mamy
Naszej ojczyzny, wolności nigdy nie sprzedamy
Przyjaciół nie zdradzimy i bliskich obronimy
Kto  się z kim obraca, gdzie jest i gdzie go nie ma
Toż to kurwa lep najstarszy, to jedna wielka ściema
Pytanie, znasz mordeczki już sławne, popularne?
No-life'y wy na wejściu przejebaną macie karmę
A słonko co w sreberku, miętolisz wciąż niedbale
Ono gorsze bywa w proszku a lepsze w krysztale
Czy bawisz się mała w miejscówkach co na propsie?
Gdzie każdy kolo wporzo i grubą kreskę kopsnie
Zaś jeśli masz niewiasto, miłą buzię, słodką dupę
Z przedawkowania mefy na parkiecie padniesz trupem
Wszyscy w koło cię częstują, osobowość twoją cenią
Jesteś spluwaczką tylko i szmatką do pieprzenia
A oprócz przyjemności co skrywasz dla kutasa
Ładna sucz gwarantuje, że cała męska rasa
Będzie zazdrościć, patrzeć a twój to wielki macho
Chcesz być statusu oznaką, logiem, koniem, daczą
Albo kurewsko szybkim i drogim samochodem
Którym debil nafurany zrobi sobie i innym szkodę
A ja nad oceanem wciąż wolę patrzeć w fale
W pierzaste chmur obłoki i w morze co wytrwale
Buduje z piasków wydmy, skał fiordy i załomy
Na plaży w mewim śpiewie czuję się jak w domu
I nie tam a tutaj, wolę popatrzeć w gwiazdy
Nie wierzę w horoskopy, lecz wiem że od eonów
To gwiazdy dostarczały ciałom naszym atomów
Jeśli przyjdziesz sprawdzę gdzie miedź, żelazo, nikiel
Aż cisza nad morzem wypełni się okrzykiem
Chciałbym się kochać kiedyś na samym szczycie góry
I tam bym literalnie zabrał Cię nad chmury
Bo jedno może wygrać z bezsensem, starością
Tak to banalne, proste, nazywa się miłością
I chuj mnie obchodzi, czy bardzo kochasz Boga
Czy wolisz sąsiadkę z dołu, co męża nieboga
Straciła gdzieś rok temu w wypadku koparki
Czy koleżankę z góry, czy kolegę z ławki
Nieważne hetero, homo, z innymi przyprawami

Tylko gdy się kochamy, nie jesteśmy tu sami

Nie jesteśmy samotni a może jest ktoś jeszcze

Jeśli ja byłbym bogiem, miłością bym się pieścił

Pił miłość jak szampana, od rana do wieczora 

Gdy nawet w mieście blasku do snu kłaść się pora


Dzieci 


Dzieci rodzą się z miłości, albo tak się nam wmawiało

Nawet gdy nie przy poczęciu miłości nic tu nie brakowało

Nikt tego nie pamięta lecz to większość kształtowało

O woni matki włosów gdy spać was kołysała

Jej ramię co je trudy życia nie raz już przeorały

Szept cichutki lecz tak mocny że aż wibrowały kości

Z najszczerszym zapewnieniem najgłębszej miłości

Wraz z latami dostrzegałeś różne złe okoliczności

I wszystko świat splugawił, nie zabił on miłości

Pamiętać też o ojcach kochanych wszystkich naszych

Gdy marszcząc z gniewu brwi ze spodni brali pasy

I kiedy szli tak ciężko, slalomem po pół flaszki

Jezu ratunku każdy myślał, nie będzie kurwa łaski

Na pręgach się kończyło, to pasek był nie młotek

Zbrodnia, gniew, kara instant, tatuś miał ochotę

Kiedy rozum śpi, z kontów pełzną wprost koszmary

Niestety tej sentencji nie pojmował żaden stary

Oduczyć cię od złego, biciem pozbawić tego,

Byś tam gdzie on nie trafił, nie chodził do roboty

Z wypłaty nie miał gówna, chciał wybić te głupoty

Napierdalanie pachem to jedyne co on znał, 

I taką właśnie lekcję twój dziadek ojcu dał

A Matka twa umiała raz utulić raz narzekać 

I zawsze Cię ochronić, namówić byś uciekał

Obiady gotowała, sprzątała, żyła w matni

Plecaczek pakowała, zadania też sprawdzała

I buziak ten ostatni w czółko mam posyłała

Jeśli jest w górze medal, co Chrystus sam przyznaje

Takim królowym domów cichutkim już rozdaje

Jeśli już o miłości, prócz ojca oraz matki

I oczywiście kobiet, na koniec, na ostatki

Niech idą przyjaciele, co miałem mało, wiele

Choć wiele zawsze mało, lecz gdyby tak się stało

To wierzę bardzo szczerze, nim nie nastanie wierzę

Nie cofnę się, że stanę po drodze ostrzu noża

Na ścieżce kuli, wskoczę w ryczący blaskiem pożar 

Oddechem włoski skręca, iskrami twarz nabija

Lecz nie ma co żałować tego szpetnego ryja

Przyjaciół za ro ma się, by za kogoś umierać

Rodziców i partnerki tym bardziej po to teraz

I jeszcze na ostatek, choć mógł być pierwszy, leci

Najbardziej po to wszystko to mamy swoje dzieci

Następne pokolenie, co przejmie po nas ziemię

Ten śmietnik, syf, skażenie, własne samozniszczenie

Naiwnie tak myślimy, że my nie popełnimy

Tych błędów naszych starych, błagamy i ofiary

Czynimy wielkie aby się tylko nie powtórzyć

A później gdzieś wychodzi, że po kolejnej burzy

Tam maluch w koncie płacze, bo tata z mamą skacze

Wydrapać sobie oczy, dzieciak więc łóżko moczy

A potem gdzieś nad ranem wpierdol za to dostanie

Bo właśnie było prane, suszone i składane

Mamusię plecy bolą gdy kumple znów pierdolą

Z tatą przy szóstym piwie, że legia gra tchórzliwie

A ten się wyluzować musi bo znów w robocie

Go opierdolił majster, że źle farba na płocie

No dobra, dziś do piwa będzie zielone, lustra

Co to jest za różnica, znów dzieciak zamiast usnąć

I w ukochaną lalkę, kolejny raz się wtula,

Ale to nie od sików, od łez mokra koszula

I mokre materace, kanapa i dywany

Sąsiadom z łez zacieki ciągle pierdolą ściany

Popłyną potokami w rynsztoków kratki brudne

Co z wody tej wyrośnie nie kwitnie ci w południe

A z wrzasków, krzyków wszystkich, kto talent ma niemały

Symfonię skomponuje operę lub wiersz biały

Sąsiadka z naprzeciwka zmarła bo była gruba

Myślałem, że bez dźwigu jej wynieść się nie uda

A sąsiad co był wierny, choć ciągle był rumakiem

Może gdzieś se poszaleć i prawo jego takie

Syna drugiej spotkałem w pobliskim w psychiatryku

On jest zwyczajnie chory, ja za to na odwyku

Głowę ma strasznie dużą, lecz myśli sie nie mieszczą

Ciekawe co by było, gdybym mu sypnął kreską

Ja tam trafiłem także, po skandalu stulecia

Gdy goły w szkle zbitym latałem, 

płosząc okoliczne ptactwo i dzieci

Poznałem też kolesia, co matce urżnął głowę

Z młodszym bratem schowali głowę w szafie,

Ja mniemam zwycięskie trofeum sportowe

Nie poszedł za to nigdy siedzieć 

Ale w szpitalach był pół życia, 

Brat się wykręcił poprawczakiem 

Ale ucieczki i tak nie ma od przeżycia


Co sobie myślał ich dzielny ojciec, 

Kiedy wezwali go z misji wojskowej?

Nie wiem kim był tam, bronił, atakował? 

Może już zabił z tuzin albo połowę?


To wszystko są historie 

Choć może w waszych domach odwrotnie życie było

A może to pisanie wszystko popierdoliło

Copy ENABLE FOR MOBILE TEMPLATE