Monday, January 9, 2023

W Miejscu Specjalnym, Zarezerwowanym

W Miejscu Specjalnym, Zarezerwowanym


Moje najdroższe, przepiękne kochanie

Nie mogę przestać myśleć o tobie

Nie ważne wcale gdzie jestem - myślę

Myślę, nie ważne co ważnego robię

Mieszkasz już sobie w mojej głowie

I kiedy chcesz wychodzisz sobie

Widzę cię nawet w odbiciu szklanym 

W telewizorze, w lustrze na ścianie

Widzę cię we śnie, widzę gdy nie śpię

W miejscu specjalnym, zarezerwowanym

Szturmem zdobyłaś moje myśli

W moich snach zawsze zrzucasz ubranie

I mam nadzieję, że we śnie czekasz

Dzisiejszej nocy naga się przyśnisz

Moje najdroższe, słodkie kochanie

Odziana tylko w księżyca światło

Mgłą delikatnie, czule otulona

Zjawa, motylek, Biała Madonna 

Płyniesz powietrzem nocnym łatwo

W moje ramiona głodne poznania

Wpadasz leciutka i tajemnicza

W miejscu specjalnym, zarezerwowanym

Moje prześliczne, wyśnione kochanie

Będę dotykał ruchem delikatnym

Będę poznawał kontynenty nowe 

Oświetli nas tylko księżyca światło

Coś pozostanie wciąż niezbadane

Czy to na jawie, czy we śnie będzie

W miejscu specjalnym, zarezerwowanym

Tutaj gdzie tylko my wstęp mamy

Mój drżący ptaku, płochy, kochany

Ruszymy ziemią, zadrży łóżko, ściany

Krzyk wibrujący i niezapomniany 

Odbity echem od ścian pustych wraca

W miejscu specjalnym, zarezerwowanym

Moje przecudne, słodziutkie kochanie

Dla ciebie wszędzie, nawet w ubikacji

Na dworcu nocą, na pomylonej stacji

W pełnym autobusie, i metrze ciasnym

W klubie gdzie na nas patrzą krzywo

Chociaż przyszliśmy tylko zatańczyć

Wcześniej olawszy ich cienkie piwo

W myślach, snach i marzeniach moich

I w powtarzalnym codziennym boju 

Czeka na Ciebie u mnie zawsze pokój 

Kącik gdzie razem tylko wstęp mamy

W miejscu specjalnym, zarezerwowanym

Sunday, January 8, 2023

To, Co Ma Znaczenie

To, co ma znaczenie


Za najcenniejsze bez wahania oddasz życie

Za naprawdę cenne zaryzykujesz życie

Za istotne oddasz wszystko inne, co masz

Reszta niewarta splunięcia gdy gnije lub odchodzi

Tydzień

Nie myłem się już chyba przez tydzień
I od tygodnia nie wstałem z łóżka
Do kibla może, lecz bezmyślnie
Od łez, od popiołu brudna poduszka
Brudna od tłuszczu, jak me ubranie
Śmierdzę straszliwie, mam to w dupie
Po co się kąpać, przebierać, czesać
Jeśli i tak jesteś przecież trupem
Na ten sam sufit ciągle pusto patrzę
Pęknięcia wszystkie znam i zadrapania
W labirynt myśli ciemnych uwięziony
Ariadno, poślij nić dla zratowania

Wczoraj i Dziś

Wczoraj i Dziś

Wszyscy o mnie zapomnieli
Jak o puszce po piwie

Lądującej w śmietniku
Jak o liściach opadłych zeszłej jesieni
Jak o starym zeszycie
Zapomnieli jak o gumie do żucia
Bez smaku, wyplutej na bruk
Jestem tutaj a jednak jakby
Już mnie nie było wcale
Rozładowana bateria w telefonie
Drzwi zamknięte na klucz
Oczy zamknięte nocą bezsenną
Wspomnienie dawnej chwały
Wspomnienie dawnej siły
Echo dawno przebrzmiałego śmiechu
Zmarszczki na czole wyrosły
Podlewane smutkiem i troską
Świat mnie nie rozumie
Nie rozumiem świata
Zostałem odrzucony!
Chora tkanka w ranie
Obce białko, obcy umysł
Rzeczywistość mówi w języku
Którego nie znam
Nie wiem co jest dobre a co złe
Co właściwe a co błędne
Do czego dążyć, na co zasłużyłem
Nie zasłużyłem na nic
Nie jestem nic wart, nic nie daję
Odejmuję, wysysam, drażnię 
Bezsenne noce, mroczne dni, cień w kącie
Połamany, potłuczony, podeptany, zmielony
Niedaleko, tuż obok czeka nicość
Na wyciągnięcie ręki, jedno skinienie, ruch dłoni
Czy żyć, to odwaga, czy tchórzostwo?
Bezgłośna, bezkształtna, bezświetlna bezdeń
Jakbym targał lwa za wąsy, korci i nęci
To takie trywialne, być czy nie być
Bo kto nie stał na krawędzi
Na ostrzu brzytwy, ten nie rozumie
Nie dostrzega głębin ukrytych
Za kurtyną banału
Frazes odbity jak piłeczka
Wyparty, zapomniany... pamiętany
Dopóki nie stoisz pod ścianą
Uciekamy od śmierci, od cierpienia
Uciekamy od umierających, od cierpiących
Na koniec cierpimy i umieramy
Frazes wreszcie ubrany w znaczenie
Kula w tarczy, poker, błysk pojęcia!
Teraz jednak muszę jeszcze oddychać
Nie potrafię utonąć, muszę płynąć
Same pracują ramiona
Martin Eden za burtą transatlantyka
Sztuczny świat już mnie nie oszuka
Przez tkaninę, przez całun przenikam wzrokiem
Zaglądam do grobu
Patrzę w lustro, patrzę w dziurę
Umarłem dla świata, umarłem dla siebie
A jednak żyję!
Dla pogardy, dla przestrogi, dla żartu
Przez przypadek, przez błąd, na przekór
Na tej cyfrowej kartce papieru
W ciszy krzyk!

Sens

Sens

Trzeba na świecie odcisnąć piętno
Sprawić by kryształ najczystszy brzdęknął
By dźwięk się poniósł hen daleko
Sięgnął rozlanych gwiazd jak mleko
Piękno zostawił w ludzkich duszach
Ranił i szarpał, bawił i wzruszał
Nie pozostawił obojętnym
I tak przemienić klątwę przeklętą
W pomnik co będzie przez czas płynął
Twarz świata rzeźbić słowa maszyną

Piękny Świat

Piękny Świat 


Miałem napisać coś pozytywnego 

Proszą mnie o to, właśnie dlatego

Napiszę, że Bóg stworzył kotki

Które oświetla księżyc słodki

Strzępiaste chmury, ciepłe ramiona

Zimny na czoło kompres, gdy konasz

Stworzył znak serca, bitą śmietanę

Smaczne jedzenie, kolędowanie

Prezenty, czułość i małe dzieci

Afrykę, biedę, cały świat trzeci

Armaty co strzelają w miasta 

Brzuch napuchły od głodu 

Nienawiść co wzrasta, narasta

Wnyki, pułapki, urwane nogi

Trujące rzeki, rozkładu drogi

Prawa fizyki i czarne dziury

Radioaktywne po wojnie chmury

I Hiroszimę i Nagasaki 

Piękny świat może być tylko taki

Saturday, January 7, 2023

Tydzień 2

Nie myłem się już chyba przez tydzień
I od tygodnia nie wstałem z łóżka
Do kibla może, lecz bezmyślnie
Od łez, od popiołu brudna poduszka
Brudna od tłuszczu, jak me ubranie
Śmierdzę straszliwie, mam to w dupie
Po co się kąpać, przebierać, czesać
Jeśli i tak jesteś przecież trupem
Na ten sam sufit ciągle pusto patrzę
Pęknięcia wszystkie znam i zadrapania
W labirynt myśli ciemnych uwięziony
Ariadno, poślij nić dla zratowania
__________________________________________________

Nie myłem się już chyba z tydzień
I od tygodnia nie wstałem z łóżka
Do kibla może, całkiem bezmyślnie
Od łez, od popiołu, brudna poduszka
Lepka od tłuszczu, lepkie ubranie
Przynoszą coś nie do przełknięcia
Beton, trociny, może tłusty kamień?
Poskubię trochę, poślę ciche bluzgi
Bez siły, złości, by już znikło danie
Aby się inni nie wpieprzali w duszę
W najintymniejsze, samotne spadanie
Śmierdzę straszliwie, mam to w dupie
Kąpać, przebierać, czesać się, golić?
Gnijącym jestem przecież trupem
Prócz bólu wszystko mnie pierdoli
Na ten sam sufit ciągle pusto patrzę
Pęknięcia znam wszystkie, zadrapania
W labirynt myśli ciemnych uwięziony
Ariadno, uprządź nić dla ratowania
Jasną, świetlistą nić nie do zerwania
Nie wolno zgubić szlaku w ciemności
Bo tam się kryje potwór najgorszy
Co mięsem własnym go karmiłem
A teraz już pożre mnie w całości
Jestem bezwolny, nie mam resztek siły
By precz porzucić barłóg przegniły
Bez krzyża wprawdzie on, bez zniczy
Trup ten sam leży, ta sama mogiła

 

Ostatni

ytuj
Dodaj zdjęcia/filmy

Życzenia rodzinie Anno Domini 2023

Jesteśmy wszyscy tu świętować

Zdarzenie sprzed wieków wielu

Nadejście Pana którego ciało 

ofiarowane jest co niedzielę

Życzę Wam wiarę w niego dochować


Pan plastrem czystym jest na rany

Te które każdy ma otwarte

On pocieszeniem jest strapionych

Przy każdym trzyma wieczną wartę


Zawsze podtrzyma cię za ramię

Wysłucha wszystkich grzechów twoich

Ale nie powie o nich mamie

Ze studni ulgi cię napoi


On nie rozróżnia, nie rozdziela

Każdemu uśmiech pośle, dłoń poda

I czarnym, gejom i narkomanom

I ateistom, którzy nie chcą Boga

Matkom co miłość dają swą całą

Dzieciom co wyrwać chcą się z pęt

I tym oplutym co, za nic ich mają

Twardym grzesznikom i łotrom wielkim


Żonom co mężów dręczą i tłamszą

Mężom co trudno z nimi wytrzymać

Małym i dużym, młodym i starym

Niech jednym będzie nasza rodzina


Nie odrzucajmy daru Chrystusa

W opłatku skryte jest pojednanie

By jednak miłość wlać w swe naczynie

Zawsze konieczne jest działanie


Radujmy Pana, kochajmy siebie

Choćby i trudną lecz miłością

Ogrzejemy dziecię niby siankiem 

Tego spotkania czystą radością


Posklejać trzeba co stłuczone

Poszywać wszystko co się spruło

Naprawić żłobek co złamany

Nich przez nas Bóg poczuje czułość


Niechaj maleństwo już nie płacze

Wam też nie życzę więcej łez

Zawsze przychodzi oczyszczenie

Khatarsis pachnie jak świeży bez

Kielich

Kielich


Słoneczko nie świeci ni księżyc też

Z chmur szaroburych szary pada deszcz

Z lewej na prawą wiatr chmury gania

To Pan na niebie pisze równania

Skłębione, światłem przypudrowane

Nieoczywiste mówi kazania

Tylko wybrani są do odczytania 

Słowa tak wzniosłe aż pęka bania

Czemu mi Boże czosnek poryłeś?

Czemu wrażliwym mnie uczyniłeś?

Czemu czytania mnie nauczyłeś?

Zabierz ten kielich, Ty go nie piłeś!

Piołunem czystym mnie napoiłeś 

Na bicze głupców mnie wystawiłeś

Koronę z cierni mi nałożyłeś

Z pustki w istnienie skoczyć zmusiłeś 

Krzyż na ramiona posadowiłeś 

Zboczem Golgoty poprowadziłeś 

Ja nie uniosę tego ciężaru

Daj mi skosztować choć z pucharu

Czystego wina kropel kilka

Nie każ barankiem być gdzie wilki

Zdejmij ten ciężar, bolą ramiona

Bądź blisko mnie, gdy syn Twój kona

Żegna ze światem się zepsutym

Bosego mnie Panie odziej w buty

Wyzwól od plucia i od wstydu

Pozwól mi spocząć z gwiezdnego pyłu

Z czystego światła w gnieździe uwitym

Nich pamiętają chociaż do świtu

Copy ENABLE FOR MOBILE TEMPLATE