Monday, November 9, 2020

Słowo dla Ciebie

Przyszedłem człowieku dać ci dobre słowo

Abyś znowu muru nie rozbijał głową

By Cię podnieść z grobu, odrodzić na nowo

Z krwi i cegieł pyłu otrzeć czoło, głowę

Leczyć ciężko chorych, bliźnić duszy rany

Na nowo pozszywać życia poszarpane

By podać Ci rękę, postawić na nogi

Podnieść gdy za ścierkę robisz do podłogi

Dam Ci własną siłę, ciężkie zdmuchnę smutki

Ukołyszę lepiej niż butelka wódki

Utulę Cię do snu, nadzieją wykarmię

Tą świętą komunią, wszystkie barwy czarne

Muśnięte jej blaskiem w kolory się zmienią

Barwny rój motyli, liść złoty jesienią

Myśli się zapienią - bąbelki w szampanie

Niby ptasie piórko leciutki się staniesz

W oka jedno mgnienie ulecisz pod chmury

Przenajczystszą ulgą wzniesiony do góry

Właśnie stamtąd widać wszystko jakby lepiej

A kiedy powrócisz, na nowo ulepię

Piękniejszym, pełniejszym uczynię człowiekiem

Z głębi chłodnych studni napoję mądrością

I chlebem nakarmię i życiem - miłością

Bowiem ten co kocha, zniesie trud i rany

Prosto w twarz się śmierci spojrzy roześmiany

To nie grawitacja, miłość wszechświat spaja

Rozrywa kajdany, wolnością upaja

Biała gołębica przegoni sokoła

Wzleci wyżej orła, ma skrzydła anioła

Ona potężniejsza nad wszystkie mocarze

Każde schodzisz buty, gdy w drogę rozkaże

Dojdziesz jeśli trzeba, hen do świata kraju

Znajdziesz co zgubiłeś, biednym porozdajesz

Ci nigdy nie tracą co miłością płacą

Co tylko wydane, świat na koniec zwraca

Ci zaś którzy karmią wszystkich nienawiścią

Udławią się gniewem, strachem i zawiścią

Sięgaj, gdzie wzrok nie sięga

Złam co nie złamie rozum

Płazią skorupę już na zawsze porzuć

Kiedy ktoś upadnie podnieś, rękę podaj

Zaś kiedy się dzielisz, nie odejmuj – dodaj

I nie unoś gardy a otwórz ramiona

Bo miłość nienawiść, strach i gniew pokona

I uwierz mi nie ma odwagi większej

Gdy ktoś nóż otworzy ty opuszczasz ręce

Kiedy się odważysz kochać nawet wroga

Podnieś wtedy głowę, ujrzysz uśmiech Boga

Czoło unieś śmiało, popatrz prosto w górę

Pudrowane blaskiem, srebrne przejrzyj chmury

Na niebie Bóg światłem ponaszywał gwiazdy

Na jednej swe imię wykute ma każdy

Raz dojrzysz to piękno, nie zapomnisz prędk

W pamięci wyryte nie uleci świtem

Do Ani

Do Ani

Grzmiącym wodospadem między ust wargi Twoje 
Spadłem, rwącym strumieniem splotłem ciał obydwoje 
Chłodną wodą spragnioną, chętną poiłem ziemię
Z Twych włosów oddechem czerpałem, czyste zapomnienie

Okruchem lodu zakłujesz gdzieś w środku, głęboko
Na siatkówce powidok słońcem Ty wypalony
Zawsze do mnie powrócisz, czyhasz aż zamknę oko
Gdy unieść już nie mogę powieki ciężkiej, zmęczonej

Wyrytą Cię zmarszczkami widzę w twarzy własnej
Świadectwo nieme uniesień, gniewu, troski, śmiechu
I czasem mam wrażenie że próbuję wytrwać
Od zmierzchu po brzask blady, przepłynąć ocean
Raz jeden zaczerpnąwszy jedynie oddechu

I jeśli nie mam ciebie na długość ramienia
Jestem znowu wolny, jestem znów samotny
Znów mogę oddychać swobodnie i znowu
Ciebie wypatruję cieniem cichym w oknie

Jesteś heroiną, wodą na pustyni
Puchową kołderką, ciepłym ogniem w zimie
Klątwą, męką, cierniem, piaskiem w oczy, kłodą
Pomocnym ramieniem, podstawioną nogą

Wywalonym językiem i 
mrugnięciem okiem
Wieczerzą Ostatnią, szczytem gór wysokim
Ja trawą, co się kłania wiatrom przeznaczenia
Pyłem u stóp Twoich, westchnieniem, milczeniem

Do Góry Uszy!

Do Góry Uszy!

Do góry uszy i nie płacz więcej
Ból minie tak jak wszystko przemija
Nie warto rąk więc załamywać
Gdy kosmos jak kręgle nas sobie zbija

Miriady zimnych gwiazd nad głowami
beznamiętnie oświetla ludzkie losy
Piękna gmach bólem podbudowany
Ścielą wyrwane go z troski włosy

Nie chcę Cię karmić czarnym chlebem
Łzą nie chcę spłynąć po twej twarzy
Wolałbym tulić Cię i dotykać
Promyczek słońca złożyć Ci w darze

Posłańcem dobrych być tylko nowin
Poduszką, w którą możesz się wtulić
Laską na której oprzeć się możesz
Tak mi dopomóż Panie Boże!
Copy ENABLE FOR MOBILE TEMPLATE