Do Ani
Grzmiącym wodospadem między ust wargi Twoje
Spadłem, rwącym strumieniem splotłem ciał obydwoje
Chłodną wodą spragnioną, chętną poiłem ziemię
Z Twych włosów oddechem czerpałem, czyste zapomnienie
Okruchem lodu zakłujesz gdzieś w środku, głęboko
Na siatkówce powidok słońcem Ty wypalony
Zawsze do mnie powrócisz, czyhasz aż zamknę oko
Gdy unieść już nie mogę powieki ciężkiej, zmęczonej
Wyrytą Cię zmarszczkami widzę w twarzy własnej
Świadectwo nieme uniesień, gniewu, troski, śmiechu
I czasem mam wrażenie że próbuję wytrwać
Od zmierzchu po brzask blady, przepłynąć ocean
Raz jeden zaczerpnąwszy jedynie oddechu
I jeśli nie mam ciebie na długość ramienia
Jestem znowu wolny, jestem znów samotny
Znów mogę oddychać swobodnie i znowu
Ciebie wypatruję cieniem cichym w oknie
Jesteś heroiną, wodą na pustyni
Puchową kołderką, ciepłym ogniem w zimie
Klątwą, męką, cierniem, piaskiem w oczy, kłodą
Pomocnym ramieniem, podstawioną nogą
Wywalonym językiem i mrugnięciem okiem
Wieczerzą Ostatnią, szczytem gór wysokim
Ja trawą, co się kłania wiatrom przeznaczenia
Pyłem u stóp Twoich, westchnieniem, milczeniem
No comments:
Post a Comment