Urodzony Morderca
Pamiętam, gdy byłem małym chłopcem
Biały motylek latał po łące
A ja wyrwałem mu skrzydełka
By z fascynacją potem zerkać
Gdy ten się czołgał po chodniku
Zakosztowałem euforii łyku
Płakałem potem wieczór cały
Bo już nie fruwał motyl biały
Bo czułem winę i obrzydzenie
Za euforyczne tamto spełnienie
Pamiętam, była w akwarium rybka
Nie była rybka dla mnie zbyt szybka
Schwyciłem w małą ją swoją rączkę
Obraz chłonęły me oczka grząskie
Patrzyłem prosto w rybie skrzela
Gdy te trzepały, gdy ta umiera
Śmierci patrzyłem prosto w oczy
Znów otulony w euforii kocyk
Nie wiem dlaczego to zrobiłem
Nie wiem dlaczego rybkę zabiłem
Skąd to łaknienie na cierpienie?
Do dziś obite mam sumienie
A później znowu z żalu płakałem
Martwym ogonkiem rybki ruszałem
Ciągle pamiętam kolor czerwony
I suchość w ustach i w głowie dzwony
Krew co pędziła warto przez żyły
I winy posmak słodki i miły
Gdzieś w środku ciągle mam tą ciemność
Cień długi rzuca na codzienność
Ciągle mi chyba ból smakuje
A płynny ołów w głowie wiruje
Dziś raczej sobie krzywdę robię
Zniszczenia szukam w sobie, w sobie!
Gdy tylko zerkam w taflę lusterka
A w środku wyrwa, dziura wielka
Rana a w ranie zaszyta pustka
Jakby wyrwana górna szóstka
Po zębie rana szarpana wielka
Więc zerkam z góry w taflę lusterka
Lek co schowany do sreberka
Ja, urodzony jestem morderca
Ja, bez współczucia, duszy, co serca
Dawno już bicia w piersi nie czuję
Może pomoże, że wciąż żałuję
Żalu sznur szyję ciasno ściska
Traktuj sumienie jak przeziębienie
Przyjmij lekarstwo, wylecz sumienie!
Duszę swą wydać na potępienie
Samozniszczenia zapach jest słodki
Lepszy niż dręczyć niewinne kotki
To jakby widzieć święty ogień
Który już włosy zajął na tobie
Niech jak ta mrówka w ogniu się spalę
I nie żałujcie mnie wszyscy wcale
No comments:
Post a Comment